Boska komedia, dzień pierwszy

1.

Największym szczęściem recenzenta na festiwalu jest zobaczenie wszystkich przedstawień z każdej ścieżki programu albo w radykalnych przypadkach odpuszczenie wszystkich przedstawień z nadzieją, że będą je grać jeszcze następnego dnia a twojej nieobecności nikt nie zauważy.

Mam tę przewagę nad niektórymi widzami i gośćmi festiwalu, że z piątkowej oferty widziałem wszystko. Oczywiście nie w miniony piątek, tylko dlatego, że się zawczasu przygotowałem. Pierwszego dnia festiwalu był w programie Marcin Liber z Fortissimo w AST, Matki Górnickiej z Maxim Gorky Theater i fundacji Chór Kobiet, Wesele Kleczewskiej w Słowackim, Fobia Marcusa Ohrna z Teatru Nowego i performans Juliana Hetzela pod tytułem Ziemia jest płaska. Czyli główny konkurs, młodzi i krakowski showcase. Poszedłem na Libera i Górnicką, ale z pozostałą trójką spektakli w głowie, żeby wiedzieć, co wchodzi ze sobą w reakcje, co chce gadać jedno przez drugie.  Ale najpierw opiszę Górnicką.

2.

Matki. Pieśń na czas wojny reż. Marta Górnicka

Fundacja Chór Kobiet w Warszawie i Maxim Gorky Theater w Berlinie, polski koproducent; teatr Powszechny w Warszawie.

Jak zwykle na początku jest pusta scena, która stopniowo zapełnia się chórzystkami. 21 kobiet w różnym wieku z Ukrainy, Białorusi i Polski maszeruje w miejscu, dzieli się na rzędy i półchóry, grupa wyłania z siebie solistki – na jeden okrzyk, dwa zdania, sylabę, samogłoskę. Kobiety krzyczą i śpiewają, deklamują i intonują. Świat jest zbudowany z ciał performerek, świadkiń, osób doświadczonych traumą wojny i autokracji. Trudno powiedzieć, że Marta Górnicka proponuje coś nowego od strony teatralnej i problemowej. Matki. Pieśń na czas wojny są po prostu kolejną odsłoną jej formuły teatru krzyku, protestu i lamentu, teatru fruwającego akcentu i teatru rytmu wybijanego stopami aktorek. Krzyk znowu jest w sprawie – kobiet na wojnie, kobiet zniszczonych przez wojnę.

Słuchamy manifestów i relacji kobiet z Ukrainy, sprężyste ciała na scenie ukrywają ciała cierpiące, ciała gwałcone, ciała matek i sióstr żołnierzy, bohaterów, zabitych przez Rosjan. Energia jaka emanuje od zespołu Górnickiej ma zasłaniać i sprzeciwiać się bezruchowi śmierci, który przychodzi wraz z wojną i cierpieniem. Prawie wszystkie uczestniczki projektu przedstawiają się z imienia, mówią krótko za czym tęsknią, co zmieniła w nich wojna, emigracja, zetknięcie z reżimem opresji. Każda coś zostawiła za sobą, utraciła, rozbiła się jej świadomość na okruchy i odłamki lustra. Spektakl chóralny próbuje je pozbierać w całość, ale nie jednostkową, tylko stworzyć rodzaj pamięci zbiorowej zapisanej w ciałach aktorek, uwalnianej w sytuacji marszu, krzyku i śpiewu. Dobrze tym dziewczynom w swoim towarzystwie, mówią, że czują siłę wściekłej gromady a czasem przychodzi do nich ukojenie w tej wspólnocie.

Duże wrażenie zrobiła na mnie obecność 11-letniej dziewczynki wykonującej wszystkie zadania sceniczne na tych samych prawach co dorosłe uczestniczki – to był symbol tego, jak szybko mała Vira musiała dorosnąć przez te trzy ostatnie przeklęte lata. W jednej z etiud zasłonięta przez chór, ale filmowana przez kamerę matka Viry pisała jej na plecach czarnym flamastrem imię i nazwisko, datę urodzenia i numer telefonu kontaktowego. Na wszelki wypadek gdyby zaginęła lub zginęła. Żeby zidentyfikowano ciało, osobę. No co tu dużo mówić – dławiło mnie w gardle ze wzruszenia w tej chwili.

Zastanawiałem się, jak ma działać ten chór w realiach niemieckiego repertuaru, w Berlinie przecież ogląda się go inaczej niż w Warszawie niż teraz na krakowskim festiwalu. Gdyby spektakl Górnickiej powstał dwa-trzy lata temu byłby tylko protestem przeciwko wojnie i niesprawiedliwości. Zapisem wojennych biografii, prośbą o pomoc i ratunek. Teraz jest o czymś innym. Aktorki Górnickiej wrzeszczą i skandują przeciw bierności Europy. Stoją i krzyczą w miejscu bo nasze myślenie o tej wojnie stoi w miejscu.

W sprawie wojny w Ukrainie jesteśmy jak dzieci, które zakrywają w zabawie w chowanego oczy dłońmi i mówią: Nie ma mnie. Nie widzą siebie, nie widzą świata, czyli ich też nie powinno być. Znika świat to i one się w tym zniknięciu ukrywają. Są ukryte za dłońmi więc nie widzą zagrożenia.

Tacy właśnie jesteśmy my, Europejczycy, ponad 1000 dni od wybuchu wojny. Nie chcemy widzieć, że to do nas idzie. Nie chcemy widzieć, że czas na zwykłą solidarność i wsparcie moralne się skończył. I w tym miejscu kończy się też siła teatru.

Polski widz i obywatel europejski jest zmęczony wojną w Ukrainie. Zmęczeni są nią sami Ukraińcy i żołnierze na froncie. Strach nie przygasł, solidarność też nie, po prostu psychika bystandersa nie wytrzymuje. Ja sam codziennie sprawdzam stan ukraińskiej obrony, wysyłam pieniądze znajomym z Dnipra, oglądam blogi na youtubie, tłumaczące operacje wojskowe i nasze malejące szanse. Obojętność Europy nie bierze się ze zła, nudy i obojętności społeczeństw. Obojętność odczuwana przez Ukraińców nie jest przyzwyczajeniem do wojny tylko efektem bezradności. To inna niż nasza bezradność, ale jednak bezradność. Ile może zrobić zwykły człowiek, żeby powstrzymać wojnę? Co naprawdę możemy zrobić? Każdy od tych trzech lat pomaga, jak umie, wybiera ludzi do władzy, którzy myślą jak my w sprawie tej wojny, boi się i martwi. A wojna i tak się nie kończy. Góra krzywd rośnie. Wyrasta z człowieka i żaden krzyk jej nie powstrzyma przed dalszą drogę do piekielnego nieba.

Doceniam intencję reżyserki, świadomość, zespołu, przejrzystość scenicznej formy, ale Matki nie działają tak jak działały wcześniejsze projekty Górnickiej. I nie dlatego, że jesteśmy zmęczeni wojną, tematem (widownia Narodowego Starego Teatru nie była pełna, jakaś 1/6 miejsc o 17.30 była wolna), oglądamy wojnę w telewizji i internecie, nie mamy siły powtarzać tych emocji w teatrze. Problem jest raczej z wyczerpaniem formuły manifestu scenicznego – na przykład ukraińskie pieśni ludowe są w tym montażu zbędnym elementem lirycznym, odwracają uwagę, brną w sentymentalne klimaty – taki piękny naród, z takimi pięknymi pieśniami, tak pięknie umiera. Górnicka za bardzo estetyzuje temat i doświadczenie, zanim aktorki zaczną mówić o sobie i za siebie muszą przebrnąć przez kilometry oczywistych haseł i pieśni. Widać matematykę i geometrię reżyserii – 3 osoby na lewo, pięć po prawej , dziesięć w tyle, trzy przy rampie. Dążenie do klarowności obrazu, symetrii, uporządkowania niepotrzebnie porządkuje emocje i pretensje chóru.

Nie „chóralizacja” losu powinna być sednem tego spektaklu tylko wykrzyczane kolejne postulaty. Co robić? Co robić? Kto jak nie artysta będzie to wiedział lepiej? Kto jak nie ofiara na scenie? Trzeba krzyczeć podpowiedzi, co mamy teraz robić, żeby wbiły w głowę. Jako „testimonial” czyli świadectwo formuła na teatr Górnickiej już nie bardzo działa, jako znak gniewu kobiet też nie. Ale jeszcze może poruszyć jako lista działań i potrzeb. Tylko że wtedy trzeba ją wykrzyczeć nie w teatrze a na ulicy, w europarlamencie, w biurach politycznych.

Podczas całego spektaklu Górnicka stoi na widowni, pada na nią światło, można obracać głowę i patrzeć jak dyryguje grupą. Ten spektakl dyrygowania  to oddzielna wartość projektu. Choreografia dłoni, współbycie dyrygentki z dyrygowanymi osobami. Solowy taniec pośród widzów. Skoro formuła sceniczna lekko skrzypi chciałbym zaproponować Górnickiej pewną formalną woltę: w kolejnym projekcie to Górnicka powinna stać na scenie i dyrygować a chór siedziałby między widzami na widowni. I krzyczałby tuż przy naszych uszach, krzyczałby za nas. Jakie byłoby to fascynujące widowisko!

3.

Zmieniamy tonację.

Fortissimo Marcina Libera opiszę jutro, bo jednak trzeba dbać, by te wpisy nie były za długie. Na razie zapowiem studencki dyplom traktujący o cierpieniach cielesnych i psychicznych młodych pianistów szukających swej szansy co pięć lat na arcytrudnym i arcywymagającym konkursie chopinowskim w ten sposób:

a)

Jest taki żart, że w konkursie chopinowskim wystartował sam Fryderyk Chopin i nie przeszedł do trzeciego etapu.

b)

Tuż przed spektaklem wypiłem w barze AST przy Straszewskiego jakiegoś nieznanego mi wcześniej energetyka i potem wszystko mi się podobało. Elegancko ubrani studenci i studentki, suknie, makijaże i buty. Preludia i walce chopinowskie puszczane z offu. Marcin Liber robiący zdjęcia na własnym spektaklu. Własna twórczość studentów. Monologi. Działania grupowe. A dlaczego? To już jutro się okaże.

c)

Kronika towarzyska. Odsłona pierwsza. Donoszę, że recenzent Przemysław Gulda wszedł na spektakl Fortissimo o 20.21, czyli półtorej godziny po rozpoczęciu spektaklu. Warto wiedzieć, że towarzyszył mu aktor Filip Perkowski, ale on jest usprawiedliwiony bo grał nieco wcześniej w spektaklu Ziemia jest płaska. Zastanawiałem się, jak długo obaj panowie szli ze Starowiślnej na Straszewskiego i gdzie zatrzymali się po drodze, skoro się spóźnili. W wersję, że Filip Perkowski wyszedł jeszcze przed końcem swojego przedstawienia, żeby zdążyć na spektakl Marcina Libera za nic nie uwierzę. Już bardziej prawdopodobne jest, że po godzinnej prezentacji odbyło się spotkanie, które szybko poprowadził Gulda i starczyło im jeszcze czasu na 45 minut dyplomu Libera. Po spektaklu obaj panowie zasiedli dostojnie, jak Bóg przykazał, w klubie festiwalowym, czyli w Bunkrze Sztuki. Chwili zamówienia drinków nie doczekałem.

c.d.n

Dodaj komentarz

Łukasz Drewniak

Łukasz Drewniak jest krytykiem teatralnym, redaktorem, moderatorem, selekcjonerem
i konsultantem. Ekspert od współczesnego teatru litewskiego. Wykładowca Akademii Teatralnej w Warszawie. Założyciel i pierwszy redaktor naczelny Gazety Teatralnej „Didaskalia”. Redaktor książek„ Dziennik podróży z Kantorem” Wacława i Lesława Janickich oraz biografii Izabelli Cywińskiej „Dziewczyna z Kamienia”. Dyrektor artystyczny Krakowskich Reminiscencji Teatralnych w latach 2002–2005. Pomysłodawca tyskiego
TopOFFFestival. Wieloletni recenzent teatralny „Tygodnika Powszechnego" (1995–2005), „Przekroju” (1999–2012), „Dziennika. Gazety prawnej” (2005–2010). Do roku 2015 współpracował z TVP Kultura jako redaktor i prezenter.

Selekcjoner konkursu o Złotego Yoricka w ramach Gdańskiego Festiwalu Szekspirowskiego.

W latach 2014 – 2024 współtworzył program impresaryjny lubelskiego Teatru Starego i prowadził na tej scenie cykl debat „Bitwa o kulturę”.

Na portalu teatralny.pl był autorem cyklu „Kołonotatnik” (380 cotygodniowych odsłon), na który składały się teksty publicystyczne, eseje teatralne, recenzje i facecje. Kołonotatnik. Codziennik o teatrze Łukasza Drewniaka to logiczna kontynuacja i rozszerzenie tamtej blogo-rubryki.