Albo Kołonotatnik świąteczny
Czas Świąt Bożego Narodzenia to okres, w którym wielu z nas przypomina sobie, że ma dzieci albo że zna jakieś dzieci. I że te dzieci zwłaszcza w okresie świątecznym domagają się prezentów. Domagają się prezentów bo są od prezentów uzależnione.
Badania naukowe jasno wskazują, że dzieci uzależniają się jeszcze szybciej niż dorośli. Na przykład od serii Martina Widmarka Biuro detektywistyczne Lassego i Mai. A że oczekiwanie na kolejny tom przygód młodych detektywów może trwać w nieskończoność, postanowiłem swego czasu, bo dziecko było uzależnione i nie mogło się doczekać na Tajemnicę szpitala, napisać nieoficjalny, apokryficzny odcinek słynnej serii, żeby wypełnić bolesną lukę wydawniczą. Ma on wszystkie cechy pisarstwa Widmarka, podobną strukturę fabularną, używa tych samych bohaterów, których znajdziemy w oryginale. Jest tylko trochę dłuższy niż przeciętna opowieść Widmarka, ale powiedzcie tak z ręką na sercu, czy kiedykolwiek cokolwiek w Kołonotatniku było krótkie?
No nie było.
Jeśli macie własne dzieci lub wnuki w odpowiednim wieku, albo jeśli jakieś zaprzyjaźnione dzieci wykazują wszelkie symptomy narracyjnego uzależnienia od Widmarka, ta opowieść wigilijna jest dla nich. Można czytać wspólnie, można dziecku wydrukować. Można udawać, że się ją samemu napisało. Wydaje mi się, że ta historia jest dość zabawna i ma drugie dno dla nieco starszych czytelników. Z pełną odpowiedzialnością nazwałbym ją „szwedzką bajką socjalistyczną”.
Nawiasem mówiąc polska edycja serii Widmarka została ocenzurowana. Jak dotąd nie wydano jednego z tomów pod wiele mówiącym tytułem Tajemnica katedry. Polscy wydawcy zapewne przestraszyli się żartów z pastora z Valleby i jego specjalnych relacji z Panem Jezusem. Jeśli brakujący tom nie znajdzie się w księgarniach w ciągu najbliższych dwóch lat, ostrzegam, że napiszę wersję własną, bardzo niegrzeczną, gdyż inspirowaną wydarzeniami w Sosnowcu i rzucę wściekle na rynek. Ale na razie przedstawiam Drugą tajemnicę szpitala. Jak to się mówi: Kołonotatnik dzieciom!
Miłej, świątecznej, rodzinnej lektury życzę!
Druga tajemnica szpitala
Martin Widmark Biuro detektywistyczne Lassego i Mai. Apokryf.
Tłumaczenie z języka szwedzkiego: Łukasz Drewniak
Miejsce akcji: miasteczko Valleby
Osoby:
Maja
Lasse
Randolf Larsson, komisarz policji
Sara Berhard, właścicielka kawiarni
Dino Panini, właściciel kawiarni i jej mąż
Higienistka Mary
Frances Vik, staruszka
Peter Johanson, brodacz
Uwe Bergman, ordynator szpitala
Rozdział pierwszy: Fatalny skok
Kończy się styczeń a mieszkańcy Valleby od ponad miesiąca nie widzieli słońca, na niebie wiszą ciężkie chmury, co kilka dni sypie świeży śnieg, mróz szczypie w nosy. Zima tego roku jest bardzo surowa. Trzeba nosić czapki z nausznikami i uważać, żeby nie poślizgnąć się na białych ulicach. Maja i Lasse przemieszczają się do szkoły na nartach biegowych, tak samo jak prawie wszystkie dzieci z ich klasy. Właśnie skończyły się lekcje, Maja i Lasse przypinają do butów narty, które oparte o ścianę, czekały na nich cierpliwe.
– Lasse, nudzę się – mówi Maja – ten śnieg i mróz przepędziły z Valleby wszystkich przestępców. Naszej firmie grozi likwidacja…
– Masz rację – wzdycha Lasse – od trzech tygodni nie mieliśmy ani jednej sprawy.
Maja i Lasse prowadzą w Valleby Biuro Detektywistyczne. Mają na koncie wiele rozwiązanych zagadek, o ich dokonaniach rozpisuje się lokalna prasa a komisarz policji nie wyobraża sobie, że miałby kiedyś zrezygnować z ich pomocy w śledztwie. – Prędzej przejdę na emeryturę! – odgraża się. Poczciwy komisarz policji! Lasse i Maja cenią sobie jego lojalność.
Ich Biuro Detektywistyczne mieści się w piwnicy domu Mai, Lasse odwiedza ją każdego dnia po szkole a czasem nawet wpada jeszcze wieczorem. Dzieci ze szkoły, które nie rozumieją, na czym polega ich detektywistyczna pasja, wołają za nimi: „zakochana para, zakochana para”. Ale nic z tych rzeczy. Lasse i Maja nie mają czasu na romantyczne spacery ani nawet na pocałunki. Codziennie razem przeglądają policyjne bazy danych, analizują przebieg głośnych śledztw, poznają metody działania słynnych detektywów. Zdarza się, że do drzwi ich Biura pukają też prawdziwi klienci, jak Muhammad Karat, właściciel sklepu jubilerskiego.
Dzięki takim zleceniom Maja i Lasse kupili sobie komputer a także wiele specjalistycznych książek o technikach śledczych, zbieraniu dowodów i sztuce dedukcji. Najczęściej jednak sami muszą znaleźć sobie zajęcie i dlatego przyglądają się wszystkiemu w Valleby bardzo uważnie. Żaden dziwny przypadek nie umknie ich bystrym oczom. Kiedy dorosną, chcą pracować w policji i łapać międzynarodowych przestępców. Na razie jednak muszą im wystarczyć miejscowi niegodziwcy. A tych, teraz, zimą, jak na lekarstwo.
– Nie myślisz czasem Lasse, że to koniec? – kontynuuje Maja zakładając torbę na plecy – że wyłapaliśmy już wszystkich? Że nie ma w Valleby ani nawet w Svendby ani jednego przestępcy, o którym byśmy nie wiedzieli i którego już byśmy nie złapali na gorącym uczynku? To koniec, Lasse. Valleby to małe miasto. Wszyscy źli ludzie siedzą w więzieniu albo zostali zresocjalizowani.
Lasse śmieje się w odpowiedzi i mówi: – Maju, pamiętaj, że przestępstwa są jak nałóg. Zbrodniarz, który raz popróbował zbrodni, zawsze będzie do niej wracał, żeby sprawdzić, czy wciąż smakuje tak samo. W tym cała nasza nadzieja, inaczej aż do matury będziemy bezrobotni.
– Komisarz by się z Tobą nie zgodził – Maja dyszy ciężko, bo akurat podbiegają na nartach pod górkę – resocjalizacja przestępców daje efekty. A pamiętasz Leonarda, tego złodzieja psów? Przecież to teraz świetny cukiernik! A Miranda? Uwierzyłbyś, że nasza koleżanka, ta sama, na której zawsze można polegać, z którą chodzimy do kina, jemy lody a w wakacje odpoczywamy na kempingu, okradała kiedyś widzów w cyrku? Bo ja nie!
Lasse nie odzywa się, jadą obok siebie z Mają na nartach, odpychając się co chwila kijkami. Maja słyszy tylko jego ciężki oddech.
– Może to przez tę zimę, śnieg i mróz? – pociesza się głośno dziewczynka – Jest tak zimno, że potencjalni przestępcy siedzą w domach przy kominku, piją herbatę z miodem lub grzane wino i nie chce im się marznąć na dworze. Może nawet mózgi im zamarzły i nie są w stanie zaplanować żadnego wyrafinowanego przestępstwa?
Lasse pozostaje przy swoim zdaniu i radzi czekać cierpliwie, aż w którymś z dawnych przestępców odezwie się utajone pragnienie zbrodni. Ale Maja nie wierzy, że zło się przyczaja. Cierpliwość? Skoro nie ma jej mały detektyw, jakim cudem dorosły przestępca miałby być cierpliwy?
Nieco naburmuszone jedno na drugiego, bo w końcu rzadko mają odmienne zdanie, dzieci jadą przez chwilę obok siebie w milczeniu. – Żeby coś się stało, żeby coś się stało! – mruczy Maja, jakby wierzyła w czarnoksięskie zaklęcia.
Nagle dzieci słyszą głośną muzykę. Przy ulicy, którą właśnie biegną, znajduje się odkryty basen. To znaczy basen jest w lecie, zimą woda zamarza i zmienia go w lodowisko, wtedy mieszkańcy Valleby jeżdżą tu na łyżwach. Z głośników rozbrzmiewają znane przeboje, dzieci i dorośli trzymają się za ręce podczas jazdy, czasem przewracają się na lód, wszędzie głośne śmiechy i zabawa. Jest tak, jakby całe Valleby odkopało się spod śniegu i zeszło się dziś w to miejsce.
– Chodźmy popatrzeć – proponuje Lasse. Po lodowisku ślizga się w kółko kilkanaście osób, dwa razy tyle dopinguje zza ogrodzenia. Między ludźmi przeciska się gruby pan, który na kożuch narzucił sobie biały fartuch i sprzedaje kiełbaski z wózka. Maja i Lasse odpinają narty i opierają je o ogrodzenie. Lasse kupuje dla siebie i Mai po kiełbasce z bułką i keczupem. – Pożyczymy łyżwy? – pyta zadowolona Maja, która jeszcze przed chwilą nie czuła, jak bardzo była głodna. Może jutro… – zbywa ją Lasse, bo wie, że właściciel wypożyczalni łyżew ma wielkiego kudłatego psa, który zawsze obwąchuje klientów. A Lasse boi się dużych zwierząt. Na szczęście wie o tym tylko Maja. Przestępcy jeszcze nie.
Ale oto na lodowisko wjeżdża ktoś znajomy. To Sara Bernard, właścicielka kawiarni przy Rynku, od niedawna szczęśliwa żona swego partnera w interesach – Dino Paniniego. Dino też tu jest i z zapałem zaczyna oklaskiwać Sarę. Bo Sara jest najlepszą łyżwiarką w Valleby, zdobyła kiedyś nawet srebrny medal na zimowej olimpiadzie młodzieży. Mówi się, że jeździć na łyżwach nauczyła się jeszcze wcześniej niż jazdy konnej i że gdyby była tak dobrą dżokejką, jak jest łyżwiarką, wygrałaby każdą gonitwę. Ale na łyżwach Sara się nie ściga, Sara tańczy. Teraz, kiedy pojawia się na tafli, inni łyżwiarze rozsuwają się z szacunkiem. Wiadomo, że jak co tydzień w każdy czwartek, Sara zatańczy teraz dla ukochanego Dino solowy taniec do muzyki z baletu „Jezioro Łabędzie”.
– Jak pięknie tańczy Sara! – myśli Maja. Rozpędza się i zatacza coraz szybciej kręgi i elipsy na lodzie, unosi w górę jedną łyżwę i w pozycji jaskółki ślizga się na drugiej. Raz po raz energicznie wyskakuje w górę w efektownym piruecie. W swoim kolorowym stroju przypomina bardziej trzepoczącego skrzydłami ptaka, który chce ogrzać i uwolnić przymarzające mu do lodu łapki niż trzydziestoletnią kobietę interesu, jaką jest na co dzień. A może po prostu Sara jest zakochana i tylko tańcem na lodzie może najpełniej opowiedzieć swoje uczucia do Dina?
Po każdym skoku Sary i stylowym obrocie w powietrzu publiczność bije brawo. Sara posyła wszystkim promienne uśmiechy. Aż nagle łyżwiarka źle oblicza odległość, uderza plecami o bandę i boleśnie upada na twardą taflę lodowiska. Słychać okrzyk przerażenia – to krzyczy Dino. Aiuto! – czyli „Pomocy!” po włosku. Z wrażenia zapomniał języka szwedzkiego. Sara próbuje się podnieść, ale nie może. Płacze. Trzyma się za kostkę. Złamała nogę. Ktoś dzwoni po karetkę pogotowia, po kwadransie przyjeżdżają lekarz i sanitariusze, pakują Sarę na nosze i przykrywają kocem. Jej prawa noga zostaje owinięta specjalnym kołnierzem. Roztrzęsiony Dino z białymi łyżwami Sary w dłoniach wsiada do karetki i jedzie z nią do szpitala. Przejęci Lasse i Maja obiecują sobie, że jutro po szkole pójdą odwiedzić Sarę.
Rozdział drugi: A gdzie moje kolczyki?
Szpital w Valleby znajduje się dwa kilometry za miastem, to wielki gmach wzniesiony na wzgórzu. Odległość w sam raz na spacer na nartach. Maja i Lasse wchodzą do sali przyjęć i pytają o Sarę. Jest hospitalizowana na cały tydzień, wczoraj w nocy miała operację, chirurg poskładał jej złamaną nogę.
– To było bardzo niebezpieczne złamanie, z przemieszczeniem kości – tłumaczy im szpitalna recepcjonistka – Sara poleży u nas trochę a potem będzie ćwiczyła w domu.
– Czy będzie jeszcze mogła jeździć na łyżwach? – martwi się Maja. – Tak, ale rehabilitacja zajmie jej dobrych parę miesięcy a potem musi bardzo uważać, zanim zacznie obciążać tę nogę – pani recepcjonistka uśmiecha się serdecznie – Chcecie odwiedzić Sarę? Obudziła się już po operacji i właśnie zjadła obiad. Leży w sali numer 7 na drugim piętrze. Znajdziecie ją z łatwością.
Dzieci biegną do windy. Wciskają przycisk i czekają aż otworzą się drzwi. Na nogach mają foliowe ochraniacze, bo w szpitalu nie wolno chodzić we własnym obuwiu. Zwłaszcza zimą. Jeszcze tego by brakowało, by lekarze ślizgali się po błocie i brudnych kałużach wody z roztopionego śniegu, jakie nanieśli tu odwiedzający i pacjenci. Winda zjechała na dół i ze środka wychodzi… higienista Mary.
– Cześć dzieciaki – woła z uśmiechem. Maja i Lasse patrzą po sobie zdumieni.
– Nie powinna Pani być, no wie Pani gdzie… – duka nieśmiało Lasse.
– Ach, mój chłopcze – chichocze Mary – masz na myśli więzienie? Nie, więzienie stanowczo nie jest dobrym miejscem dla młodych kobiet. A mówiąc poważnie – odsiedziałam swoje a raczej odpracowałam karę na pracach społecznych. I już jestem wolna! Pan Sędzia powiedział, że dla społeczeństwa będzie lepiej jeśli nadal będę pielęgniarką. Bo mamy w Szwecji dużo przestępców a niewiele pielęgniarek. Więc lepiej, żeby przestępcy siedzieli w więzieniu a pielęgniarki pracowały w szpitalu, zwłaszcza, że nie popełniły żadnej zbrodni medycznej.
– To brzmi logicznie – przyznaje Maja.
– Zresztą, jak powiedział Pan Sędzia, marna była ze mnie złodziejka, może pielęgniarka będzie ze mnie lepsza – poważnieje na chwilę higienistka Mary – Tylko w szkole już nie mogę pracować. Nie byłabym zbyt dobrym przykładem dla dzieci. Ale szpital, to co innego. Chorzy nie pytają o przeszłość tego, kto nimi się opiekuje, chorzy są wdzięczni za to, że ktoś w ogóle się nimi opiekuje… Cześć dzieciaki, mam dyżur – higienistka Mary macha im na pożegnanie.
Maja i Lasse wsiadają do windy i jadą na drugie piętro.
– Czy ja wczoraj nie mówiłam ci czegoś o dobrodziejstwie resocjalizacji? Każdy powinien dostać drugą szansę od społeczeństwa. Jak Mary… – zaczepia Maja Lassego.
– Wrócimy do tej kwestii za parę miesięcy – burczy Lasse – Po prostu daj jej czas na knucie. Ludzie się nie zmieniają, Maja.
Winda zatrzymuje się i dzieci wychodzą na korytarz. Znajdują się na oddziale chirurgii pourazowej. Otwierają szklane drzwi i widzą ciąg ponumerowanych szpitalnych sal. – Sara jest w siódemce, pamiętasz? – mówi Lasse. Maja kiwa głową. Idąc korytarzem zaglądają ciekawie do kolejnych sal, które mijają. Pod piątką leży wielki brodacz z ręką i nogą w gipsie, dzieci słyszą jak mamrocze pod nosem:
– Masz ci los, po co ja właziłem na ten dach? Nie jestem ubezpieczony, a teraz ten wypadek! Z czego ja zapłacę za szpital? Telewizor i auto już sprzedałem, wujek Lars nic więcej nie da, kuzyn Ule zagranicą, nie odbiera telefonów, Peter, Peter na co ci przyszło? – Brodacz orientuje się, że przechodzące dzieci zatrzymały się i słuchają uważnie jego monologu. Milknie i zamyka oczy, udaje, że śpi.
– Proszę, Maja – mówi Lasse do ucha swojej partnerki – oto nasz potencjalny przestępca. Ma motyw do popełnienia zbrodni: bardzo potrzebuje pieniędzy. Musi tylko wstać i poszukać ofiary! A wtedy zgarnie swój łup!
– Lasse – krzywi się Maja – on nigdzie nie pójdzie sam, ma nogę w gipsie! Musiałby mieć wspólnika. Zresztą, jak mówi komisarz: Owszem, okazja czyni złodzieja, najczęściej jednak złodziej sam sobie szuka okazji. Ten raczej nic nie poszuka…
W następnej sali mali detektywi dostrzegają znajomą postać. To staruszka Frances Vik, mama słynnego przestępcy, swego czasu zamieszana w kradzież sporej ilości cennego szafranu z supermarketu w Valleby. Maja i Lasse rozszyfrowali jej chytry plan i doprowadzili z pomocą komisarza policji do ujęcia jej syna. Starsza pani poznaje detektywów i odwraca się ze złością do ściany. Maja i Lasse nie zauważają gipsu na jej rękach. Na nogach zresztą też, bo nogi staruszki znajdują się pod ciepłą kołdrą.
– A ona, co sobie złamała? – zastanawia się Lasse – Ech, niektórzy przestepcy są zbyt starzy, by siedzieć w więzieniu.
– I są już zbyt starzy na przestępstwo – dodaje złośliwie Maja.
– Co do Pani Vik nie byłbym tego taki pewien – odpowiada Lasse – jest to osoba, na którą zawsze trzeba uważać.
W trzeciej sali leży Sara Bernard. Uśmiecha się na widok dzieci. Przy jej łóżku stoi ordynator pan Bergman. Fachowo opukuje gips na uniesionej w górę nodze Sary. Lasse zauważa, że noga Sary tkwi w metalowej rynnie zawieszonej na grubym drucie podpiętym do stelaża łóżka. Obok poduszki znajduje się mała korbka, którą można regulować wysokość uniesienia nogi albo ją gimnastykować w ten sposób.
– Jaka ładna noga, jaka śliczna nóżka! – zachwyca się ordynator Bergman – Ładnie się goi. Jeszcze będzie Pani tańczyć na swoim weselu.
– Przepraszam, ale już jestem zamężna – tłumaczy zażenowana Sara, ale zachwyty ordynatora sprawiają jej widoczną przyjemność.
– Zawsze można się rozwieść i poślubić kogoś nowego. Zwłaszcza, jeśli się ma takie śliczne nóżki – śmieje się pan ordynator – Ja na ten przykład brałem już ślub trzy razy z trzema różnymi kobietami i jeszcze mi mało. Pani Saro, paramparampam.., jak ja lubię tę melodię. I zawsze zakochuję się w pacjentkach ze ślicznymi nóżkami. Nikt tak jak ja, mówią mi moje żony, nie umie docenić ich nóżek…
Lasse chrząka głośno i ordynator milknie. Dzieci witają się z Sarą, Sara czochra włosy Lassemu. Maja zdejmuje czapkę dopiero na wyraźną prośbę lekarza.
– Tu jest ciepło, zgrzejesz się mała – mówi wesolutki ordynator, pisze coś na tabliczce zawieszonej na przodzie poręczy łóżka Sary. Na tej tabliczce znajdują się wszystkie informacje o złamanej nodze pacjentki, o przebytej operacji i podawanych lekach. Jeśli inny lekarz będzie w zastępstwie ordynatora badał nogę Sary, dowie się z tej tabliczki wszystkiego co ważne. W ten sposób nikt przez pomyłkę nie weźmie Sary na przykład na drugą operację.
Nagle odzywa się komórka w kieszeni doktora Bergmana. Ordynator odbiera ją a dzieci słyszą następujące słowa skierowane do rozmówcy: Witaj. Tak. Tak. Oczywiście. Mam je. Są dwa. Bardzo cenne. Bezcenne! Nie pytaj, jak je zdobyłem, nie jestem sam, nikt się nie może dowiedzieć. Ale będą ci się podobały. Pa, kochanie!
Ordynator kończy rozmowę, kiwa głową Sarze i dzieciom na pożegnanie i wychodzi z sali kontynuować obchód. Ale jest bardzo wesoły!
– Bardzo dziwna rozmowa – myśli Maja, ale na głos mówi: – Jak się czujesz Saro?
– Świetnie, nic mnie nie boli, spałam po operacji do godziny czternastej, dobrze tu karmią, wreszcie sobie odpocznę, martwię się tylko o mojego Dinusia.
– O kogo? – pyta Lasse – Macie psa?
– Martwię się o Dinusia, czyli o Dino, mojego męża! – wyjaśnia Sara – Są z Leonardem sami w kawiarni a jeszcze Dino nie spał całą noc, bo siedział tu ze mną przed i chwilę po operacji. Jak im idzie? Czy obsługują gości jak należy? Leonard prawie nie wychodzi z kuchni, tyle mamy zamówień na ciasta a Dino oprócz robienia kawy, mówiąc szczerze, nic nie potrafi. Obawiam się, że połowę ciastek, które podawał klientom do stolików spadło mu na podłogę! Reputacja naszej kawiarni jest zagrożona.
Sara nie mówi tego ze złością, raczej z rozbawieniem, jakby szczęśliwa, że ma takiego uroczo nieporadnego męża. Dzieci pytają Sarę o operację, ale Sara twierdzi, że nic nie pamięta.
– Byłam pod narkozą. Czyli spałam. Narkozą nazywamy taki stan, w którym pacjent dla bezpieczeństwa śpi podczas operacji. Wtedy nic go nie boli i nie boi się patrząc jak chirurdzy grzebią mu w nodze. Spałam i śniło mi się, że biorę udział w konnych wyścigach. I wygrałam! Jak już wspomniałam, obudziłam się dopiero o czternastej. Macie lustro? – pyta małych detektywów – Za godzinę przyjdzie Dino, chciałabym zobaczyć, czy dobrze wyglądam, czy nie mam potarganych włosów i podkrążonych oczu i czy wczorajszy makijaż mi się nie rozmył. Muszę pięknie wyglądać dla mojego Dinusia!
Maja wyciąga z plecaka detektywistyczne lusterko do śledzenia podejrzanych zza rogu ulicy. Ma bardzo długą rączkę i nieco wykrzywia obraz jak w gabinecie luster w wesołym miasteczku, ale można w nim zobaczyć przestępcę samemu nie będąc zauważonym.
-To jest twoje lusterko Maja? Cóż, może być… – Sara krytycznie patrzy na przyrząd, który z lusterkiem kosmetycznym ma niewiele wspólnego – Prawie zapomniałam, że wy ciągle w pracy…
Przez chwilę zerka do lustra, oblizuje wargi, naciąga policzki palcami i masuje je dłonią. Żałuje, że nie ma ze sobą szminki, pudru i cieni, ale przecież nie brała ich ze sobą na lodowisko, Dino obiecał je przynieść do szpitala dopiero dziś… Wtem Lasse i Maja aż podskakują z wrażenia. Sara zaczyna strasznie krzyczeć. Właściwie to nie jest krzyk, raczej pisk przestraszonego zwierzątka.
– AAA! – krzyczy Sara i jakby jej tchu brakowało…
– Saro, co się stało, co zobaczyłaś w lusterku! – woła Maja!
– Gdzie one są? Gdzie są moje kolczyki! Zginęły! Ktoś je ukradł!
Przerażona Maja zaczyna wraz z Sarą gorączkowo szukać kolczyków w szpitalnej pościeli, zagląda do szuflady w szafce nocnej, schyla się i bada podłogę pod łożkiem. Lasse nie robi nic. Wie, że Biuro Detektywistyczne Mai i Lassego dostanie za chwilę nowe zlecenie.
Rozdział trzeci: Podejrzenia i przeczucia
– O Boże, jakie straszne nieszczęście! – Sara Bernard nie może się uspokoić – To były bardzo drogie kolczyki! Dino podarował mi je jako prezent ślubny! Kosztowały fortunę! Można by za nie kupić pół naszej kawiarni! Albo tę budkę z lodami za kościołem! A on sprzedał swój domek na skale nad morzem we Włoszech, w Ligurii. Dostał go w spadku po swojej włoskiej babci! A ja ich nie upilnowałam! Co powie Dino! On tego nie przeżyje! Jak mogłam być tak nieostrożna! Wstyd mi za siebie! I jestem zła, okropnie zła na złodzieja. Złodzieju miej się na baczności!
Bojąc się, że Sara wpadnie w histerię i jeszcze sobie coś zrobi albo zrobi coś swojej nodze i będzie potrzebna druga operacja Maja dzwoni po pielęgniarkę. Żeby wezwać pielęgniarkę trzeba po prostu nacisnąć ten czerwony guzik w ścianie obok łóżka. Pacjenci wzywają w ten sposób personel szpitala, jeśli tylko poczują się gorzej. Po chwili pojawia się uśmiechnięta Mary, ale na widok Sary uśmiech znika z jej twarzy.
– Co się stało, Saro?
Sara nie odpowiada, bo nie może mówić. Spazmatycznie płacze. Maja tłumaczy Mary, że zginęły kolczyki.
– A patrzyłaś pod łóżkiem? – pyta Mary.
– Tak. I w szufladzie, i pod poduszką. Nie ma nigdzie.
– Chyba nie myślicie, że to ja – spłoszony wzrok byłej higienistki może naprawdę budzić współczucie.
Lasse patrzy na nią badawczo.
– Każdy w tym szpitalu jest podejrzany – mówi ze stoickim spokojem.
– Saro! Saro, przestań płakać i powiedz, kiedy ostatni raz czułaś, że masz je w swoich uszach? – Maja stara się być bardzo rzeczowa bo i do niej dotarło, że właśnie, niepostrzeżenie zaczęli z Lassem kolejne śledztwo.
Sara przerywa szloch i mówi zniecierpliwiona:
– Maju, od razu widać, że nigdy nie miałaś przekłutych uszu i nie nosisz kolczyków. Po jakimś czasie kolczyków się już nie czuje. Przyzwyczajasz się. One po prostu są. Nigdy ich nie zdejmuję. Zresztą to nie taka prosta sprawa. Nie wystarczy jeden ruch ręką. Czułabym, gdy gdyby ktoś mi je zdejmował. Ale nie czuję ich, kiedy je noszę i nie czuję różnicy, kiedy ich nie mam, rozumiesz?
Maja kiwa głową. Lasse pyta pielęgniarkę Mary, która wygląda tak, jakby była jednym wielkim poczuciem winy:
– Kto miał dostęp do Sary od chwili, kiedy przywieziono ją do szpitala?
– Pielęgniarze i lekarz z karetki, potem ja, kiedy prześwietlaliśmy jej nogę promieniami rentgenowskimi, żeby zobaczyć, jak wygląda kość i gdzie została złamana. To ja przygotowywałam ją do operacji, lekarz anestezjolog, który dał jej narkozę i oczywiście pan ordynator, który ją operował. Zaraz po operacji przywieziono ją tutaj na oddział. I to ja wiozłam ją na szpitalnym łóżku a Dino Pannini szedł obok i płakał. Sara wybudziła się w tym pomieszczeniu i ani na chwilę go nie opuściła.
– Nawet na siusiu? – dopytuje Lasse choć Sara i Maja gromią go wzrokiem.
– Nawet – potwierdza Mary – Pacjenci ze złamanymi kończynami z reguły mają zakaz wstawania. Robią siusiu do kaczki.
– Do kaczki? Przecież to niemożliwe! – Lasse nie może wyjść ze zdumienia.
– Kaczka to rodzaj szpitalnego nocnika, tak nazywamy go w szpitalu bo ma metalowy dziób – tłumaczy spokojnie Mary ku rosnącemu zażenowaniu Sary.
– A do czego służy ten dziób? – dopytuje się Lasse.
– Lasse! – Sara i Maja krzyczą głośno – Wystarczy!
– Dość się już skompromitowałeś! – syczy Maja do ucha małego detektywa.
– Niech ci wystarczy informacja, że nigdzie stąd nie wychodziłam – mówi Sara lodowatym tonem – To musiało się stać tutaj.
– A czy kolczyki mogą być w kaczce? – pyta niezrażony niczym Lasse.
– Nie!!!! – krzyczą wspólnie Maja, Sara i Mary. Lasse pozornie daje za wygraną, choć korci go by zapytać, gdzie właściwie trzymają tę kaczkę, czy akurat jest pełna i czy można do niej zajrzeć. Jest ciekawski bo prawdziwi detektywi zawsze są ciekawscy do samego końca. Póki co postanawia zajrzenie do kaczki odłożyć na bliżej nieokreśloną przyszłość. Ale zrobi to, na pewno to zrobi.
– Zaraz, zaraz, Saro, pamiętam, że podczas operacji miałaś kolczyki w uszach – przypomina sobie Mary – zapamiętałam to, bo w jednym z nich odbiło się światełko lampy, która świeci nad stołem operacyjnym. Zaciekawił mnie ten rozbłysk, patrzę a tu kolczyki. Pan Ordynator Bergman też je zauważył i powiedział: Mary, prosiłem cię o przygotowanie pacjentki do operacji a tu widzę, że nie zdjęłaś jej kolczyków. A ja wzruszyłam ramionami i odpowiedziałam: „Nie wiedziałem, że oprócz nogi zamierza Pan operować także uszy pacjentki!” Piękne były te kolczyki!
– No jasne, są ze złota, z rubinowym oczkiem, kosztowały majątek! – wyjaśnia kolejny raz Sara a mali detektywi widzą, że Mary ponownie zmienia się na twarzy…
– Nie mówmy o pieniądzach – prosi.
– Podsumujmy – podejmuje przerwany wątek Maja – skoro – według świadka, którym jest Mary, a której zeznanie może poświadczyć ordynator Bergman – podczas operacji Sara nadal miała w uszach swoje kolczyki, to sanitariuszy i lekarza z karetki możemy chyba wykluczyć.
– Tak! Po przywiezieniu Sary do szpitala nie mieli z nią kontaktu a w związku z tym okazji do kradzieży. Gdyby chcieli ukraść jej kolczyki zrobiliby to w karetce. No ale tam był Dino! Pewnie ich wystraszył! – kontynuuje Lasse.
– Lasse mówisz tak, jakby każdy był kandydatem na przestępcę, tylko nie miał dogodnej okazji. Pewnie to są szlachetni i uczciwi ludzie skłonni w każdej chwili bez zastanowienia ratować innych – karci go zirytowana Maja
– Pewnie. Każdy jest uczciwy. Do czasu! – mówi Lasse i surowo patrzy na Mary. Mary czerwieni się po raz kolejny i ucieka wzrokiem przed spojrzeniem chłopca.
– Po operacji Sara nigdzie nie ruszała się z łóżka, więc do kradzieży musiało dojść w tym pomieszczeniu. Mary, kiedy skończyła się operacja?
– O trzeciej nad ranem. O wpół do czwartej Sara była już tutaj.
– A co Sara robiła do godziny 14? – pyta Lasse
– Spała! – wołają razem Mary i Maja.
– Tak więc – Lasse pisze coś w swoim notatniku detektywa – No to mamy czas i miejsce zbrodni. Złote kolczyki z rubinowym oczkiem skradziono w sali numer 7 między godziną trzecią trzydzieści rano a czternastą czyli drugą po południu.
– Dino siedział przy Sarze jakieś dwie godziny, więc możesz zredukować czas prawdopodobnego popełnienia zbrodni – zauważa przytomnie była higienistka.
– Dziękuję ci Mary, to nam bardzo pomoże – mówi Maja – więc stało się to gdzieś między piątą trzydzieści a czternastą. Kto w tym czasie mógł wejść do sali numer 7.
– Ja i pan ordynator – wyjaśnia Mary – ja zaglądałam do śpiącej Sary co pół godziny a Pan ordynator był dwa razy na obchodzie – o 9 rano i o 14.15.
– Tak, zastaliśmy go jeszcze u Sary, kiedy przyszliśmy ją odwiedzić.
– Maju, jest godzina 15.10. Uważasz, że pan Bergman spędził w tej sali prawie godzinę?
– Pan Bergman badał mnie bardzo dokładnie i chwilkę ze mną pogawędził – tłumaczy Sara – opowiadałam mu o zimowej olimpiadzie młodzieży, podczas której zdobyłam srebrny medal w jeździe figurowej na lodzie. Był bardzo zainteresowany. Jest nawet gotów wziąć u mnie płatne lekcje łyżwiarstwa, jak tylko wyzdrowieję…
– Jeśli ordynator poświęca każdemu pacjentowi w tym szpitalu całą godzinę, chorzy mają tu najlepszą opiekę w całej Szwecji – zauważa złośliwie Lasse.
Sara i Mary nie wiedzą co odpowiedzieć. Mai przychodzi coś do głowy.
– Mary, czy rzeczywiście tylko ty i ordynator Bergman mogliście wejść do tego pomieszczenia? A co z innymi chorymi? Panią Vik? I panem z wielką brodą, który chyba ma na imię Peter? Chodzą o własnych siłach po oddziale? A może ktoś ich odwiedzał?
– Nie. Nikt ich nie odwiedzał – kręci głową Mary wyraźnie zaniepokojona, bo właśnie dotarło do niej, że wraz z ordynatorem jest główną podejrzaną w śledztwie.
– No tak, syn pani Vik siedzi w więzieniu a gdy przypadkiem słuchaliśmy monologu pana Petera, to dowiedzieliśmy się, że wszyscy jego krewni są za granicą albo nie chcą go znać- myśli głośno Lasse.
– Dzieci, nie sądzicie chyba, że to ja! – woła nagle Mary – Saro, przysięgam ci, że to nie ja! Tamte pieniądze wzięłam bo były wspólne, czyli niczyje. A te kolczyki są Twoje, zazdrościłam ci ich, ale nigdy bym ich nie ukradła! Uwierz mi… – Mary zaczyna płakać.
Sara pociesza ją, mówi, że wcale jej nie podejrzewa i też zaczyna płakać. Nawet Mai robi się smutno, z sąsiedniego pokoju słychać płacz pani Vik. Lasse nie może tego wytrzymać:
– Drogie pani, przestańcie płakać, zapewniam was, że Biuro Detektywistyczne Lassego i Mai złapie złoczyńcę i odzyska cenne kolczyki Sary.
– Obiecujemy ci to Saro! – potwierdza Maja.
– Pójdę zobaczyć, czemu płacze pani Vik – mówi Mary i ociera łzy płynące jej po policzku. Wychodzi z sali i po chwili dzieci słyszą jak uspokaja starszą panią:
– Proszę się nie martwić, nie jest pani sama, syn wkrótce wyjdzie na wolność, więzienia to nie takie znowu straszne miejsce jak się wydaje…
Rozdział czwarty: Plan Lassego
Lasse i Maja siedzą na korytarzu i jedzą chipsy, które kupili sobie w automacie stojącym w narożniku. Zanotowali wszystko, czego dowiedzieli się od Mary. Wiedzą, że powinni przesłuchać ordynatora Bergmana. I jeszcze sprawdzić, co właściwie dolega Frances Vik, czemu leży na tym oddziale i czy może poruszać się o własnych siłach.
– Jaką masz hipotezę Maju? – pyta Lasse.
Maja zamyśla się chwilę i mówi:
– Moim zdaniem mogły to zrobić tylko trzy osoby. Mary, ordynator i pani Vik, o ile mogła przejść z sali do sali. Brodacza Petera możemy od razu wykluczyć, choć pewnie bardzo potrzebuje pieniędzy…
– Frances Vik jest bardzo sprytna, pamiętasz, jak nabrała wszystkich na swoją niedołężność podczas kradzieży szafranu? Myśleliśmy, że ledwie chodzi a ona przemyciła w pudełku po proszku cały sklepowy zapas! Myślę, że nawet chora i połamana planuje kolejne przestępstwa – wtrąca Lasse.
– Nie podoba mi się ordynator Bergman – dedukuje dalej Maja – zwróciłeś uwagę na jego dziwną rozmowę telefoniczną? Mówił o jakichś dwóch cennych rzeczach, które zdobył. I to dla jakiejś kobiety! Równie dobrze mogło chodzić o te kolczyki.
– No tak, był u Sary podejrzanie długo. Może odwracał jej uwagę, stukał w gips, dotykał czoła czy nie ma gorączki a w międzyczasie niepostrzeżenie zdjął kolczyki. Albo zrobił to koło dziewiątej, kiedy Sara jeszcze spała. Słowem – miał okazję.
– Lasse, a Mary? Podejrzewasz ją? Czy popełniła przestępstwo drugi raz? Byłoby to zgodne z twoją teorią o przestępcy, który gdy raz posmakuje smaku zbrodni, nie może o nim zapomnieć.
– Mary jest podejrzana i to bardzo podejrzana. Mówiąc szczerze jest najbardziej podejrzana ze wszystkich. Ale pamiętaj Maju, co piszą w książkach detektywistycznych: ten, kto jest najbardziej podejrzany, przeciwko komu świadczą wszelkie poszlaki, czyli przypuszczenia śledczych, bardzo często okazuje się niewinny. Po prostu bardzo chcemy, by akurat ten najbardziej podejrzany stał się sprawcą zakazanego czynu, pragniemy tego tak bardzo, bo podejrzewanie go jest bardzo łatwe i oczywiste, śledztwo można by właściwie zaraz zakończyć. Ale wiara, że podejrzany jest przestępcą to jeszcze nie wiedza i pewność, że nim jest. A kiedy mamy pewność Maju?
– Kiedy mamy twarde dowody – odpowiada Maja.
– A jak je zdobyć?
– Trzeba znaleźć ślady przestępstwa a jeśli ich nie ma zastawić pułapkę. Czyżbyś miał już jakiś plan Lasse? – zgaduje Maja.
– Tak. Za godzinę ma tu być Dino Panini. Przyjdzie zaraz po zamknięciu kawiarni. Ma przynieść Sarze nową piżamę i kosmetyczkę. Sara bardzo się boi jego reakcji na wieść, że kolczyki zginęły. Możemy odwrócić jego uwagę i wykorzystać go do zastawienia pułapki na złodzieja.
– Jak chcesz to zrobić Lasse? Złodziej już ma łup. Ktokolwiek nim jest – ordynator, Frances Vik czy Mary na pewno dobrze go ukrył i nie pokaże nikomu. Nie damy radę przeszukać całego szpitala. Jeśli to ordynator lub Mary kolczyki mogą być teraz schowane dosłownie wszędzie. Nawet Frances Vik mogła je na przykład połknąć i na razie nie mielibyśmy szansy sprawdzić, czy to rzeczywiście zrobiła.
– Ale złodziej może pokusi się na jeszcze jedną biżuterię – mówi tajemniczo Lasse i na ucho wyjaśnia Mai, co teraz zrobią.
Kilka minut później Maja dzwoni ze swojej komórki do Muhamada Karata. O coś go prosi a kiedy pan Karat się zgadza, kończy rozmowę i telefonuje do Dino Paniniego. Dino coś obiecuje. Zadowolona Maja, wykręca teraz numer do komisarza. Komisarz długo słucha opowieści Mai, zadaje kilka pytań, po czym umawia się z dziećmi na późny wieczór. Maja wkłada komórkę do kieszeni i idzie posiedzieć przy łożku Sary.
W tym czasie Lasse wysyła rodzicom Mai i swoim smsa, że wrócą późno bo rozwiązują bardzo skomplikowaną zagadkę kryminalną. Mama Lassego odpisuje, że nie ma sprawy, nie będzie czekać z kolacją, tylko prosi by mali detektywni koniecznie coś zjedli przed godziną 18. Lasse obiecuje, ale natychmiast zapomina o obietnicy. Jak można jeść a nawet jak można pamiętać o jedzeniu, skoro bezczelny złodziej tylko czyha na mienie pacjentów szpitala w Valleby? Teraz Lasse idzie na spotkanie z ordynatorem Bergmanem. Znajduje go przy automacie do kawy. Ordynator nie spał już dwa dni bo ciągle jest na dyżurze, ale dobry humor go nie opuszcza.
– Nogi, nogi, nogi one nigdy nie wychodzą z mody… daj mi nogę, daj mi nogę, daj mi nogę, ja ci nogi dać nie mogę – podśpiewuje strasznie fałszując. I chyba nie są to szwedzkie piosenki ludowe.
Lasse przeprasza, że mu przeszkadza, ale ma dwa pytania.
– Pytaj młody człowieku – mówi przyjaźnie ordynator chlipiąc gorącą kawę z kubka – chcesz trochę kawy?
– Nie piję kawy, jestem jeszcze dzieckiem – grzecznie odmawia Lasse.
– To dziwne – krzywi się ordynator – wydaje mi się, że jak ja byłem mały, to już piłem kawę. Właściwie od zawsze piłem kawę…
– Panie ordynatorze, nie chciałbym rozmawiać o kawie!
– A o czym chłopcze?
– Proszę mi powiedzieć, jakie złamanie ma Frances Vik?
– Przykro mi, ale nie mogę udzielić tej informacji, to tajemnica lekarska. Takie rzeczy mówimy tylko najbliższej rodzinie.
– Właściwie to jestem członkiem jej rodziny…
– Tak a kim?
– Jestem jej wnuczkiem! – kłamie gładko Lasse.
– Wnuczkiem? No, no chłopcze nie sądziłem, że jesteś synem słynnego przestępcy Roberta Vika? Szacunek, mały…
– Nie, jestem synem córki pani Vik, mama wyszła za mąż i nosimy inne nazwisko a poza tym mama i babcia pogniewały się kiedyś na siebie bo mama nie chciała zostać jak jej brat słynnym przestępcą i do dziś nie rozmawiają ze sobą. Babcia nie chce mnie widzieć, a ja martwię się o jej zdrowie i dlatego udaję, że odwiedzam Sarę Bernard a nie ją, moją babcię, choć Sara to dla mnie zupełnie obca osoba i nawet jej nie lubię…
– Tak, tak, chłopcze, jesteś jeszcze dzieckiem a już zdajesz sobie sprawę, że życie jest czasem bardzo skomplikowane – zamyśla się pan ordynator i wypija jednym haustem resztę kawy z kubka – o tak lepiej! – ożywia się – adrenalina, energia, ochota! Moja krew płynie szybciej w żyłach! Do pracy, do pracy, zróbmy jakąś operację! Nie spałem dwa dni, ale czuję się świeży jak skowronek! Jak masz na imię młody człowieku?
– Lasse, panie ordynatorze…
– Otóż mój mały Lasse. Twojej biednej babci nic nie jest. To znaczy nic sobie nie złamała.
– Nic? To co w takim razie robi na chirurgii pourazowej?
– Widzisz, Lasse, Frances Vik choruje na samotność. Jej syn siedzi w więzieniu, Twoja mama nie utrzymuje z nią kontaktu. Bała się być sama na święta w pustym domu przysypanym śniegiem. Przyszła do nas półtora miesiąca temu twierdząc, że boli ją złamane żebro. Prześwietliliśmy ją, żebra całe. Potem udawała, że właśnie łamie się jej noga w kolanie i kolano zaraz odpadnie. Sprawdziliśmy – kość cała. Już chciałem ją wypisać z zakazem ponownego przyjmowania symulantki na oddział, kiedy nagle chyba po szóstej kawie w samym środku nocy zrozumiałem, że ona nie ma gdzie pójść. Niech więc póki jest mróz, leży sobie u nas. Ma opiekę, dobrze karmimy, w automacie jest dobra kawa. Niech sobie leży. Szwedzkie szpitale mają dużo pieniędzy, nie zbankrutujemy przez jedną samotną staruszkę…
– Czyli pani Vik, to znaczy moja babcia może sama chodzić po korytarzu, na przykład do toalety?
– Może, Lasse, może, tylko prosiłem ją, by tego nie robiła zbyt ostentacyjnie. Ma być chora a chorzy leżą.
– Czy to zgodne z przepisami panie ordynatorze?
– Nie bardzo. Ale powiedzmy, że Frances Vik jest u nas na obserwacji, zawsze przecież może sobie coś złamać, prawda? Toteż obserwujemy ją uważnie, żeby sobie nic przypadkiem nie złamała. Jak zobaczymy, że gdzieś coś się jej łamie, zaraz jej to złożymy do kupy. Wiesz Lasse, bardziej od kawy kocham tylko operacje, o, właśnie mi się szykuje jedna. Muszę iść.
– Błagam, jeszcze jedno pytanie!
– No dobra, ale szybko – o co chodzi!?
– W pokoju u Sary Bernard mówił Pan przez telefon, że coś zdobył i że to jest bardzo cenne. O co chodziło? Bo widzi pan, Maja, ta dziewczyna, która była tam ze mną, jest moją przyjaciółką i chciałbym jej kupić jakiś prezent…
– Ha, ha – śmieje się ordynator Bergman – myślę, młody człowieku, że jesteś zbyt młody na takie zakupy. Ale powiem ci o co chodzi…
Ordynator nachyla się do ucha Lassego i coś długo tłumaczy. Im dłużej mówi, tym mały detektyw robi się bardziej czerwony na twarzy.
– No to teraz już wiesz Lasse, co kupiłem mojej żonie, ja idę na operację, a ty zajrzyj czasem do babci. I przekonaj się do kawy, sam nie wiesz co tracisz, ten smak, ten aromat…
Lasse zostaje sam na korytarzu i wie już, że z listy podejrzanych ubyła mu jedna osoba.
Rozdział piąty: Zasadzka
– Mamma mia! Gdzie mój gołąbeczek, myszka moja! Gdzie? – Na korytarzu oddziału chirurgii pourazowej rozlega się nieprawdopodobny tumult. To Dino Panini, trzaska drzwiami, woła i śpiewa, niesie mnóstwo pudełek i toreb. Z wrażenia zapomniał, w którym pokoju leży jego młoda żona. Wreszcie usypuje z przyniesionych toreb i pudeł stos na środku korytarza i wyciąga z kieszeni coś błyszczącego.
– Patrzcie wszyscy! Jaką piękną diamentową kolię kupiłem dla mojego kwiatuszka i serdeńka. U samego Muhammada Karata, łobuz, jeden! Żadnych zniżek nie dał! Płaciłem czystą gotówką! Podziwiajcie, czujcie typową szwedzką zazdrość! – woła Dino. Gdyby był aktorem, to co właśnie robi nazwalibyśmy bardzo złym aktorstwem, ale Dino nie jest aktorem, więc nikt go o złe aktorstwo nawet nie podejrzewa.
Z pokoju numer pięć wygląda zaciekawiona twarz brodacza, Frances Vik wstała z łóżka i stoi w uchylonych drzwiach pokoju numer sześć. Mary, która właśnie roznosiła leki do pokojów, zatrzymuje wózek i patrzy oniemiała. Ordynator, który wychodził ze swojego gabinetu aż cmoka ustami z podziwem. Rzeczywiście to chyba najwspanialsza kolia, jaką kiedykolwiek Muhammed Karat miał w swoim sklepie. A teraz kupił ją Dino i przyniósł Sarze.
– Gdzie moja chora żoneczka, gdzie jej złamana nóżka?! – woła Dino i wpada do sali numer siedem. Przy łóżku Sary siedzą Lasse i Maja, Lasse czyta na głos jakąś powieść detektywistyczną a Maja maluje lakierem paznokcie Sary. Szczęśliwy Dino nawet nie zauważa, że Sara ma nałożoną na głowę zimową czapkę Mai, żeby przypadkiem nie było widać braku kolczyków – Popatrz co ci przyniosłem!
– Kolia?! Diamentowa! Niemożliwe! Jesteś taki kochany! Muszę ci zaraz dać całusa! – piszczy Sara a całowany przez nią Dino zawiesza jej na szyi najpiękniejszą diamentową kolię w całym Valleby. W drzwiach stoją ordynator i Mary i nie mogą wyjść z podziwu. Jaki mężczyzna w tym mieście poza Dino tak kocha swoją żonę, by kupić jej diamentową kolię?! Mary jest zazdrosna o Sarę, ordynator jest zazdrosny o Dino. Mary chciałaby kiedyś taką samą kolię dostać, ordynator chciałby mieć pieniądze, by takie kolie ofiarować, co jakiś czas żonie numer trzy albo i cztery.
– Załóż ją i nie ściągaj do rana, póki nie przyjdę – rozkazuje Dino i żegna się z Sarą.
– Oczywiście, nie zdejmę jej ani na moment, niech śpi tu ze mną zamiast ciebie – wyznaje Sara i czule całuje Dina na pożegnanie.
– To my też już pójdziemy – mówi Maja i wspólnie z Dino opuszczają szpital. Biorą swoje narty i szybko rozstają się z panem Panini. Zamiast jednak jechać do domu okrążają szpital i znajdują się tuż pod rozświetlonymi oknami drugiego piętra z tyłu budynku.
– To trzecie okno z lewej należy do sali numer 7 – słyszą głos. Oglądają się i widzą jak z mroku wyłania się znajoma twarz. To komisarz policji Randolf Larrson!
– Dzień dobry drogi Randolfie, jak miło cię widzieć – mówi grubym głosem Maja i wszyscy troje zaczynają się śmiać.
– Wiem, wiem, że mam okropne imię – chichocze komisarz i ściska dzieci. Wszyscy troje bardzo się lubią i wybaczają sobie takie nieszkodliwe żarty.
– Jesteście gotowi? – poważnieje komisarz. –Tak musimy tylko odpiąć narty – odpowiadają dzieci.
Cała trójka czeka aż tylko zgasną światła w pokojach nr 5 i 6. Światło w sali numer 7 pali się dalej. Komisarz wyciąga wtedy z torby linę zakończoną kotwicą i zarzuca ja na dach szpitala. Kotwica już za pierwszym rzutem utyka za kominem, komisarz sprawdza czy utrzyma jego ciężar, po czym obwiązuje się drugim końcem liny w pasie.
– Nikt nie może wiedzieć, jak weszliśmy do pokoju Sary – mówi dzieciom – dlatego nie możemy skorzystać z głównego wejścia. Będziemy się wspinać po ścianie. Najpierw ja, zapukam a okno a Sara zgodnie z umową mi otworzy. Potem wciągnę na linie was po kolei, dobrze?
Maja i Lasse przytakują ruchem głowy. Chcieliby już wejść na górę i czekać w zasadzce, na dworze jest bardzo zimno…
– Jak to dobrze, że jako były zapaśnik mam takie silne dłonie i ramiona – cieszy się komisarz i szybko, niczym kot wspina się po murze, naciągając linę. Jeszcze chwila i już jest na drugim piętrze. Stuka delikatnie w szybę, ale Sara mu nie otwiera.
– Co jest? – myśli komisarz i już po chwili rozumie. Sara ma złamaną nogę i nie może wstać z łóżka. Sara i dzieci zapomniały o tym podczas obmyślania planu zasadzki.
– Co robić? – myśli komisarz. Jak teraz wejść do pokoju? Wreszcie wie: wspina się wyżej, aż na dach, po czym bez namysłu wskakuje do komina. Trochę tu ciasno i brudno od sadzy, ale da się przejść, opierając się kolanami i łokciami o ściany. Umorusany na twarzy gramoli się w końcu z kominka w sali numer… Właśnie – co to za sala?
– Czy to ty święty Mikołaju? – słyszy gruby męski głos – czy przyniosłeś mi może pieniążki w prezencie, bo bardzo ich potrzebuję?!
Komisarz przypomina sobie, co Lasse i Maja mówili o sąsiadach Sary Bernard i domyśla się, że trafił do sali, w której leży brodaty Pan Peter.
– Tak, to ja, ale dziś odwiedzam pana ordynatora, do ciebie Peter przyjdę jutro, śpij dobrze, moje dziecko.
– A czemu jesteś cały czarny Święty Mikołaju! I gdzie Twoja biała broda? – dopytuje się zaspany pan Peter.
– Św. Mikołaj już nie może nosić brody. Względy BHP. Mogłaby o coś ostrego zaczepić w kominie. I nieszczęście gotowe! Ani w górę, ani w dół! Wiesz, jak się ratuje Świętego Mikołaja zakleszczonego w kominie?
– Nie wiem Święty Mikołaju…
– Dlatego nie dopytuj się o brodę.
– A czemu jesteś taki ubrudzony sadzą?
– No właśnie! Czemu? Kominy w tym szpitalu są takie brudne! I to ma być szpital? Brudny komin to zarazki na oddziale! Porozmawiam sobie o tym z ordynatorem, oj chyba zasłużył na same rózgi! Śpij Peter, do jutra.
Komisarz cicho zamyka drzwi i już jest na korytarzu, światło zgaszone, ale tym razem nie myli się i idzie prosto do sali numer 7. Sara Bernard jest przerażona na widok mężczyzny z czarną twarzą, ale komisarz uspokaja ją ciepłym głosem:
-Sara, to ja muszę otworzyć okno, leż spokojnie.
Komisarz otwiera okno, wychyla się i przyciąga do siebie linę. Okręca ją sobie wokół nadgarstka lewej ręki, prawą daje znać Lasemu i Mai. Na dole, pod oknem Lasse przywiązuje się końcówką liny w pasie a komisarz nie bez wysiłku wciąga go do pokoju na drugim piętrze. Za chwilę robi to samo z Mają. Kiedy wszyscy są już w środku a lina wisi na zewnątrz, zamykają okno i gaszą światło. Kryją się za parawanem w rogu pokoju i czekają aż złodziej znów zaatakuje. Sara czeka wraz nimi, ale w końcu zmęczona zasypia. Mijają długie minuty, potem godziny. Komisarz też zasypia. Czuwają tylko Lasse i Maja. W końcu coś się dzieje. Otwierają się drzwi i staje w nich z latarką – higienistka Mary!
– Oho mówiłem ci: przestępstwa są jak nałóg nigdy się z nich nie wyleczysz… – szepce Lasse cichutko do Mai. Ale Mary nawet nie zbliża się do łóżka Sary, oświetla jej twarz latarką (jak pięknie błyszczy ta diamentowa kolia na jej szyi!), sprawdza, czy pacjentka śpi, po czym uspokojona zamyka za sobą drzwi. Znowu cisza. – Widzisz a jednak to nie ona – mówi Maja i grozi w ciemności Lassemu palcem. Lasse śmieje się, bo komisarz zaczął właśnie głośno chrapać, trzeba go obudzić, bo spłoszy złodzieja. Uszczypnięty w ucho komisarz budzi się od razu.
– Mamy go? – pyta rozespany. – Nie, ciągle czekamy – wyjaśnia Maja. Wtedy drzwi się cichutko otwierają i staje w nich – nie kto inny tylko ordynator Bergman.
– Niemożliwe – dziwi się w myślach Lasse – on by nie mógł… – Wiedziałam – syczy Maja i już chce dać znać komisarzowi by interweniował, gdy nagle ordynator zaczyna śpiewać: „Jaka piękna nóżka! Pójdę z nią do łóżka!”
I robi krok w stronę śpiącej Sary. Nagle doktor Bergman sam siebie uderza po ręce: „I gdzie doktorku! Nie wolno! Nie budzić! Toż to twoja pacjentka! Noga poczeka do rana! Nic się jej nie stanie.”
Po krótkiej szamotaninie ordynator mówi do siebie: „Chyba napiję się kawy!” i wychodzi z sali. Komisarz i Maja nic nie rozumieją. Lasse owszem.
– Kto w takim razie jest złodziejem – pani Vik? Dopytuje się komisarz? Czekamy! Wyrokuje Maja. Do skutku! I wtedy słyszą na korytarzu dziwny dźwięk. Takie kuśtyk, kuśtyk, kuśtyk. Mali detektywi i komisarz zamierają z przerażenia. Boją się nawet oddychać.
Rozdział szósty: Tajemnica rozwiązana
Z lekkim skrzypieniem otwierają się drzwi i do sali numer siedem gramoli się nie kto inny tylko …. brodaty pan Peter. Stuka o podłogę nogą w gipsie, ciężko dźwiga zagipsowaną rękę, ale idzie jak zahipnotyzowany w stronę śpiącej Sary i diamentowej kolii błyszczącej w świetle lampy z korytarza padającym przez otwarte drzwi. – Moja, będzie moja… – mamrocze Peter. Pochyla się nad Sarą i wyciąga zdrową rękę chcąc zerwać z jej szyi biżuterię, kiedy dzieci i komisarz wyskakują zza parawanu. – Stać! Policja jesteś aresztowany! – woła komisarz. Maja zapala światło, Peter ryczy ze strachu jak ranny łoś, Sara budzi się z krzykiem – na ten odgłos biegną do pokoju Mary i ordynator. Wbiegają do środka i też krzyczą z przerażenia, ale na widok usmolonego sadzą komisarza.
– Spokój. To ja, komisarz policji – mityguje ich komisarz.
– Panie komisarzu, ja nic nie zrobiłam, ja tu pracuję – woła Mary.
– Cicho! Wiem! – warczy komisarz i łapie za zdrową rękę brodatego Petera – Co tu robisz złodzieju?
– Kradnę? – odpowiada pytaniem na pytanie brodaty Peter.
– To wiemy, ale dlaczego? – precyzuje rzeczowy jak zwykle Lasse.
– Bo nie mam czym zapłacić za szpital. Spadłem z dachu, kiedy naprawiałem go przed mrozami. Jestem bankrutem, rodzina się mnie wyrzekła. Nie mam nic. Gdybym ukradł tę kolię a potem ją sprzedał z zyskiem, mógłbym zapłacić moje długi, kupić sobie węgla na resztę zimy i przede wszystkim zapłacić za leczenie… – tłumaczy brodacz.
– Panie Johanson, naprawdę nie jest Pan ubezpieczony? – dziwi się ordynator. Najwidoczniej nie miał czasu dotąd o to zapytać swojego pacjenta. Może nigdy nie zwykł pytać o takie rzeczy.
– Nie jestem. Przepraszam – mówi ze wstydem Peter Johanson.
– Brak ubezpieczenia to jeszcze nie powód, by kraść – napomina surowo złodzieja komisarz policji.
– Zwłaszcza, że szpitale w Szwecji mają dużo pieniędzy i możemy pana leczyć za darmo – wzrusza ramionami ordynator Bergman.
– Naprawdę? Nie wiedziałem! – nie może wyjść ze zdumienia Peter Johanson.
– Naprawdę. Tylko niech pan się tym nie chwali przed innymi pacjentami i nie opowiada, nie pytany, czy ma Pan ubezpieczenie. Dobrze panie Johansen? – mruga do brodacza ordynator.
– Zaraz, zaraz czy tu się dzieje coś nielegalnego? – zaczyna podejrzewać Komisarz.
– Skądże – mówi szybko Lasse.
– Bynajmniej – dodaje Maja.
– Absolutnie nie – zaprzecza ordynator.
– To na pewno nie ja – usprawiedliwia się Mary
– Ja nic nie słyszałam, bo mam złamaną nogę – zapewnia Sara
– A ja nic nie powiem, bo nie jestem chwalipięta – odkrywa nagle Peter Johanson.
– Nie będziesz kradł? – upewnia się komisarz.
– Nie będę – mówi szybko brodacz.
– To oddaj kolczyki i sprawa załatwiona. Nie pójdziesz do więzienia bo jesteś chory i biedny.
– Jakie kolczyki panie komisarzu? Nic nie wiem o żadnych kolczykach…
– Szlag mnie trafi od razu! – denerwuje się komisarz – ulituj się tu nad takim a on dalej kręci. Dawaj kolczyki. Wczoraj rano ukradłeś je Sarze Bernard!
– Tak, ukradł mi – woła Sara i pokazuje palcem na Petera Johansena – moje ślubne kolczyki od mego ukochanego Dino.
– Nie ukradłem kolczyków, przyznaję, chciałem ukraść kolię, ale nic nie wiem o żadnych kolczykach. Po co mi kolczyki?
– Proszę go przeszukać i cały jego pokój komisarzu – Sara najwyraźniej przejmuje dowodzenie sprawą – a ty , Lasse, dzwoń po Dino. Skoro Pan komisarz nie chce przesłuchać złodzieja, zrobi to Dino. On jest z Ligurii, z Włoch, wie jak się to robi.
W sali numer 7 zapada złowroga cisza.
– Panie komisarzu… – zaczyna cichutko Peter Johansen.
– Oddaj te kolczyki Peter – mówi zmęczonym głosem komisarz, bo będzie źle.
– Ale ja ich naprawdę nie mam. Gdybym je miał Panie komisarzu, to byłbym niegrzecznym chłopcem a przecież dziś w nocy przyszedł do mnie Święty Mikołaj. Wprawdzie mi nic nie przyniósł, mówił, że wróci jutro i wtedy ja w niego zwątpiłem i pomyślałem, że kłamie, że muszę sam o siebie zadbać, na przykład kradnąc tę kolię, ale przecież święty Mikołaj nie przyszedłby do niegrzecznego chłopca a takim niegrzecznym chłopcem byłbym, gdybym ukradł wcześniej te kolczyki. Skoro ich nie ukradłem, nie jestem złym chłopcem i dlatego przyszedł Mikołaj i obiecał, że wróci. Przecież to ma sens panie komisarzu, prawda?
– Uparciuch! – rzuca komisarz i do przyjazdu Dino nie odezwie się do nikogo ani słowem. Po godzinie do sali numer 7 wpada Dino Pannini ubrany w piżamę, na którą narzucił ciepły kożuch. Telefon Sary wyrwał go najwyraźniej ze snu.
– Mamma mia, co oni ci zrobili gołąbeczko?
– Dino ratuj! – Sara wskazuje palcem na Petera – ten brodacz ukradł wczoraj moje kolczyki i nie chce powiedzieć, gdzie je schował. Proszę zastosuj wobec niego tę straszliwą liguryjską torturę, której nauczył cię dziadek.
– Tę z kaczką? – pyta Dino – Ale po co? Ten człowiek nie jest złodziejem kolczyków, choć jak się domyślam, może chciał ukraść kolię.
– Jak to nie jest złodziejem? To gdzie są kolczyki? – denerwuje się Sara.
– A tu – mówi Dino i wyciąga parę pięknych złotych kolczyków z kieszeni kożucha – Zapomniałem ci je dać po południu bo kazaliście mi odegrać tę komedię z podarowaniem kolii.
– Jak to to kolczyki nie zginęły? – dziwią się Lasse i Maja.
– To nie wiedziałeś nic o kradzieży? – pyta komisarz
– Jakiej kradzieży? Kolczyki przecież nie zginęły. Po prostu wczoraj, kiedy Sara spała a ja czuwałem przy jej łóżku, pomyślałem, że to bardzo niebezpieczne spać w tych drogich kolczykach w szpitalu, gdzie pracuje była złodziejka Mary. Wyjąłem je więc delikatnie z uszu żony i zaniosłem do domu. Są bardzo cenne, żeby je kupić sprzedałem dom na skale nad morzem po babci w Ligurii we Włoszech, skąd pochodzę, ale to przecież wiecie… Kiedy zadzwoniła Maja i poprosiła mnie o wypożyczenie kolii od Muhamada Karata nie wspomniała ani słowem, że zginęły kolczyki Sary. Gdybym wiedział, że z tego powodu to całe zamieszanie! Wyprowadziłbym was z błędu i cała zasadzka byłaby niepotrzebna… Wybaczcie nie skojarzyłem faktów, myślałem, że prowadzicie śledztwo w jakiejś innej sprawie a Sara po prostu wam pomaga…
– Czy to prawda Maju? Nie powiedzieliście nic Dino? – dziwi się komisarz policji.
– Tak – mówią chórem Maja i Lasse – Sara bała się przyznać Dino, że skradziono jej te cenne kolczyki, mówiła, że nigdy by jej tego nie wybaczył.
– Ojtam, ojtam, wybaczyłbym, wybaczyłbym – mruczy Dino – ale chyba lepiej, że je zabezpieczyłem, co? Ludziom nie można ufać – mówi i patrzy krzywo na Petera i Mary.
– Przepraszam – mówi Sara – spanikowałam… Powinnam ci powiedzieć od razu, że ich nie mam, ty wyjąłbyś je z kieszeni i nie byłoby tej całej głupiej zasadzki.
– Zasadzka nie była wcale głupia – prostuje komisarz – została przygotowana z zachowaniem wszystkich policyjnych procedur.
– To dlaczego jest Pan cały w sadzy? – interesuje się Peter, ale zanim komisarz zdąży odpowiedzieć w pokoju słychać inne pytanie.
– Całus na zgodę? – proponuje milczący dotad ordynator, wszyscy obecni w pokoju chrząkają znacząco i Dino, i Sara nie mają wyjścia – muszą się pocałować.
– To my już sobie pójdziemy – mówią Lasse i Maja. Mary odprowadza Petera do jego pokoju. Komisarz idzie z dziećmi do miejsca, gdzie zostawili narty. Dino zostaje z Sarą w szpitalu do rana. Ordynator w drodze wyjątku pozwolił mu spać na kocu rozłożonym na podłodze.
– Dziwna historia – mówi Maja jadąc o świcie razem z Lassem na nartach do domu – i co ma do tego ta twoja teoria o smaku przestępstwa? O widmie recydywy, która wisi nad każdym pozornie zresocjalizownaym przestępcy? Hę? Mary nie wróciła na złodziejską ścieżkę. Peter nie zdążył ukraść kolii a Dino, który zabrał kolczyki, nie okazał się złodziejem, bo tylko je dla Sary przechował…
– Maju, czasem największym przestępstwem jest to, że nie ma żadnego przestępstwa – odpowiada filozoficznie Lasse a potem przez cały dzień w szkole nie odzywa się do Mai ani słowem. Żaden detektyw nie lubi nie mieć racji. Nawet tak mały jak Lasse. Ale Lasse nie jest obrażony na Maję ani Maja na Lassego. Po prostu obojgu bardzo chce się spać.
EPILOG
Dwa dni później mieszkańcy Valleby mogą przeczytać w gazecie.
„Duma naszego miasta, genialna łyżwiarka, zdobywczyni pamiętnego srebrego medalu na zimowej olimpiadzie młodzieży Sara Bernard dochodzi do siebie po przykrej kontuzji nogi na miejskim lodowisku. Personel szpitala zapewnia, że już za tydzień pani Bernard zostanie wypisana do domu, gdzie czeka na nią z utęsknieniem kochający mąż Dino Panini. Do czasu powrotu Sary kawiarnia „Panini i Bernard” serdecznie przeprasza klientów za obniżoną jakość obsługi w lokalu.
Wiadomość z ostatniej chwili:
„Pacjent Peter Johansen utrzymuje, że ostatniej nocy znów odwiedził go w jego pokoju, w sali numer 5 święty Mikołaj. Święty przepraszał za spóźnienie, miał podobno wiele obowiązków w święta na całym świecie i nie zdążył do niego na czas. W ramach przeprosin przyniósł ze sobą sporą sumę pieniędzy i to wyłącznie w wysokich nominałach. Uszczęśliwiony Peter Johansen mówi, że św. Mikołaj dotarł do niego tradycyjną drogą, czyli przez komin, nie miał brody, był cały usmarowany sadzą i dając mu zwitek banknotów powiedział zachrypniętym głosem: To na remont dachu, uparciuchu.”
KONIEC
DALSZE PRZYGODY MAI I LASSEGO W TOMIE TAJEMNICA STAREGO TEATRU