FOLK-WARK

Z prawie rocznym opóźnieniem, czyli w miniony poniedziałek dotarłem w Katowicach na Folwark zwierzęcy, spektakl Jana Klaty zrobiony zaraz po krakowskim geograficznie i greckim językowo Państwie/Der Staat. Kiedyś, jak już zejdzie z afisza (Folwark a nie Państwo) badacze teatru nazwą go kolejną rozprawą reżysera z upiorami współczesności bo śląski Orwell pięknie pasuje do obywatelskiego cyklu rozpoczętego w gdańskim Wyzwoleniu.

Klata jeszcze raz przygląda się temu, co robią z nami wielkie idee, jak zarażają ludzkość a nawet zwierzęcość. Paradoks sztuki teatru każe jak najbardziej ludzkim aktorom grać zwierzęta zbuntowane przeciwko człowiekowi, odrzucające nie tyle zdobycze ludzkiej cywilizacji co dalszy ludzki udział w tym, co zapoczątkował człowiek. O ile humanizm może być pozaludzki, o tyle zbrodnia już nie.

W pierwszej scenie spektaklu do starej stodoły schodzą się przebrani za inwentarz gospodarski członkowie obsady. Są konie w wojskowych butach i długich szynelach, psy w bojówkach i ochraniaczach na kolana, osioł w kalesonach, koza w fartuchu i precelku warkocza nad głową, łyse świnie w różowych uniformach i najgenialniej przebrane przez Justynę Łagowską owce w dzierganych na drutach białych włóczkowych swetro-rajstopach. Lekko podrasowana cytatami z XX wieku parabola angielskiego pisarza zaczyna się od świńskiego I had a dream, wykładu a raczej marzenia starego knura Majora o wyzwoleniu zwierząt gospodarskich, o równości i sprawiedliwości.

Roman Michalski podtrzymywany przez parę „aktorów w świniach” jest wzniosły jak Elisabeth Costello prawiąca o holokauście zwierząt, jak Martin Luter King, jak, Lenin, jak Che Guevara, jak Nelson Mandela… Major zdycha w trakcie wiecowej tyrady i pozostawia zwierzętom swój ideowy testament. Uświadomione – zaczną konspirację a potem zwycięską walkę z człowiekiem.

fot. Przemysław Jendroska

Głębię katowickiej sceny zamyka wielki szary mur – taka scenograficzna aluzja do The Wall i The Animals Pink Floydów.  Ściana z kamieni stoi na obrotówce, jej ruch będzie odsłaniał wypisany po drugiej stronie sześciopunktowy zwierzęcy dekalog rewolucyjny. Dla Klaty każde odsłonięcie tego napisu dokumentującego akt założycielski nowej Utopii ma symboliczne znaczenie. Bo nie wszystkie zwierzęta z opowieści Orwella nauczyły się czytać, niewiele czyta ze zrozumieniem, tylko kilka pamięta, co zapisano na ścianie. A napis tak jak i cele rewolucji cały czas się zmienia. Wyzwolony od ludzkiej władzy folwark przestaje być folwarkiem zwierzęcym tylko jest „po prostu folwarkiem”, wszystkie zwierzęta dalej pracują, tak jak pracowały w dawnym systemie, poza świniami tworzącymi kadrę kierowniczą.

I ta kadra najszybciej zdradza rewolucję – Bartłomiej Błaszczyńki (Napoleon), Michał Piotrowski (Chrumak) i Marcin Gaweł (Kwikacz) nie bierze udziału w codziennym znoju, bo przecież kadra rewolucyjna musi mieć czas na obmyślanie strategii przetrwania. Potem dosłownie tuczy się na krwawicy zwierzęcego „ludu” – aktorzy przebierają się w bardziej obfite kostiumy, rosną im brzuchy, zdają się pęcznieć łyse łby i pyski. Świnie zaczynają naśladować zachowanie ludzkich właścicieli: śpią w ich łóżkach, prowadzą interesy z handlarzami z okolicy, sprzedają słabe i chore zwierzęta na rzeź. Myślą jak ludzie. W ostatnich scenach noszą już garnitury i smakują drogie wina. Klata pokazuje ich działalność jako przyspieszoną ewolucję – świnie nie są może najmądrzejszymi zwierzętami na folwarku, ale jako jedyne zrozumiały cel jego istnienia.

Zwierzęcy folwark otoczony wrogimi ludzkimi folwarkami, w których rewolucja się nie dokonała, przetrwa tylko wtedy, gdy będzie działał dalej, jak gdyby nigdy nic. Ludzką kadrę wyręczy kadra świńska. O co więc chodzi w rewolucji? – pyta Klata za Orwellem. I odpowiada: nie o zmianę świata, naprawienie źle działającego systemu tylko o zastąpienie niesłusznej ideologicznie ekipy ciemiężców ekipą słuszną, która przypadkiem ciemięży tak jak ciemiężyli poprzednicy. Rząd świński reprezentowany najdoskonalej przez Goebellsa nierogacizny czyli Kwikacza Marcina Gawła panuje jak Wielki Brat nad teraźniejszymi narracjami, zmienia przeszłość, ciągle obiecuje jakąś świetlaną przyszłość, odsuwając jednak tę przyszłość jak najdalej w przyszłość.

Gaweł kradnie przedstawienie reszcie obsady, tak jak orwellowskie świnie kradną rewolucję. Świnia Gawła pożycza od człowieka nie tylko rozmiary i etyczne świństwo, aktor pokazuje ważniejszą przemianę: jest groźny za sprawą swej przyrodzonej jowialności. Ospała, leniwa, przyciężka i sybarycka postura nigdy nie kojarzy się ze złem, zło i przemoc wydają się w niej czymś niemożliwym, przylepionym, pomylonym. A przecież ten geniusz świńskiej strategii, strażnik koryta aklimatyzuje się w ludzkiej kulturze najszybciej, rozumie starą prawdę władzy, która powiada, że w tyranii najlepiej być numerem dwa.

Gaweł pozornie jest apoteozą lenistwa, niby tak mimochodem likwiduje codzienne głosowania nad kluczowymi dla dalszej egzystencji folwarku sprawami: wie, że zwierzęcy lud demokracja męczy, trzeba podnosić racice i łapy w górę. Głosowanie to przecież ciężka praca. Więc dla wygody społecznej lepiej niech decydują o wszystkim świnie. Głosowanie to tylko formalność, przecież wszyscy zgadzają się, że ma być lepiej. Nie wiem, w kogo bardziej zmienia się Gaweł w tym spektaklu Klaty – w Mussoliniego czy Trumpa, ale wiem, że gra wszystkie podłości polityki naraz.

U Orwella przegrywają wszyscy uczciwi, mądrzy i z natury dobrzy zwierzęcy bohaterowie. Trafiają pod rzeźnicki nóż, psy rozrywają ich na strzępy, tracą wpływ na los farmy. Po ostatnim obrocie muru cały dekalog jest już przekreślony poza jednym przykazaniem: „Wszystkie zwierzęta są równe, ale niektóre są równiejsze.” W oryginale ta fraza o ile się nie mylę brzmiała, że to świnie są najrówniejsze, ale ta zmiana u Klaty ma podwójny sens: sceniczne świnie nie są już świniami, zmieniły się nie do poznania, wyglądają i myślą jak ludzie. Choć dalej nazywają siebie zwierzętami.

Kiedy w finale wjeżdżają na scenę stoły z poćwiartowanym czerwonym mięsem inaczej już rozumiemy termin „ludzkie zezwierzęcenie”. Zwierzęta stały się ludźmi, żeby w imię wolności zwierząt zabijać inne zwierzęta. Rewolucja zjadła własne dzieci.

Jan Klata oczywiście opowiada w swoim spektaklu o każdym totalitaryzmie i narodzinach autokracji. Jak u Orwella nie pada nigdzie słowo komunizm, jest animalizm. Ale tak po prawdzie to można pod ten animalizm podłożyć każdy XX-wieczny i współczesny -izm. Orwell nazwał mechanizm narodzin ideologii, która prowadzi do zmiany czyli rewolucji, rewolucja trwa w nieskończoność, żeby dalej była rewolucją a póki trwa, powoli zmienia się w swoje przeciwieństwo, czyli ancien regime.  

Zwierzęca maska wymyślona przez George’a Orwell była najbardziej atrakcyjna dla polskich czytelników jako objaśnienie świata do roku 1989. Najpierw jako zakazany owoc, potem relacja z piekła, w którym żyliśmy. Ile razy później ją czytałem lub widziałem na scenie, zawsze pojawiało się mi w głowie wątpienie: po co ezopowy kostium, po co aluzje i mruganie okiem, jak można to już powiedzieć wprost na bazie dokumentów, archiwów, faktów historycznych. A potem dziennikarskich newsów i reportaży.

To nie rozpoznania Orwella się zdezaktualizowały, to konwencja jaką wybrał stała się zbyt oczywista, bezpieczna, odrealniająca. Skoro można robić spektakle o Trockim i Stalinie, Putinie i Nawalnym, o Macierewiczu i Kurskim, Trumpie i Bidenie, to po co chować ich za świńskimi przebraniami?

Klata i jego zespół wykonali znakomitą robotę adaptacyjną, scenograficzną, interpretacyjną na Orwellu, ale podczas oglądania spektaklu i tym bardziej później, po paru dniach nie mogłem się pozbyć wrażenia, że opowiadają o czymś, o czym wszyscy dobrze wiemy, bo przeżyliśmy, bo o tym czytaliśmy, bo oglądamy wokoło, gdy znów na świecie raczkuje. Przedstawienie, Broń Boże, nie jest powierzchowne czy jednowarstwowe, nie w tym tkwi problem katowickiego projektu Klaty, tylko zbyt oczywiste, proponujące akceptowalną przez ogół prawdę na temat rzeczywistości i przeszłości. Nic w tym wywrotowego. Nic odkrywczego. Jest za to błyskotliwa ale jednak solenność. Klata tłumaczy nam rewolucję używając wiedzy i powszechnie dostępnych podręcznikowych diagnoz.

To chyba dlatego Folwark zwierzęcy z Teatru Śląskiego nie zarezonował tak, jak choćby gdańskie Wyzwolenie Klaty czy jego Sen nocy letniej z poznańskiego Teatru Nowego. Świetna zespołowa robota aktorska (to znaczy zespół plus Marcin Gaweł!), wiele niesamowitych wizualnie scen (świnie podczas uboju rytualnego podrzynające gardła niekończącej się kolejce zwierzęcych ofiar!), spójna koncepcja dekoracji i kostiumów, chropawa klamra z piosenki Roberta Wyatta a jednak nie wychodzi się z teatru z poczuciem oglądania arcydzieła.

Co nie działa? Działa oczywista oczywistość i dlatego spektakl nie działa, jak powinien.

Jest jeden sposób, żeby to zmienić. Odważam się to zaproponować teatrowi rok po premierze. Folwark zwierzęcy jest lekturą szkolną, nadobowiązkową chyba – ale jednak lekturą. Może trzeba Klatę przekierować dla innej widowni – podstawówkowej, nastoletniej. Potraktować spektakl jako element edukacji historycznej i kulturowej. Rozmawiać po nim z młodzieżową widownią: o Orwellu, o komunizmie, o totalitarnych systemach, o korporacjach, o tym, jak rozpoznawać nadużycia władzy i reprezentantów ludu. Gdybym zobaczył katowickiego Orwella w wieku 12-14 lat byłoby to moje kluczowe przeżycie teatralne. Klata wytłumaczyłby mi świat, wybił z głowy zapędy rewolucyjne. O drastycznych scenach z Folwarku rozmawialibyśmy na przerwach, szarpalibyśmy się ze szkolnymi trockistami i konfederatami.

Wbrew pozorom nie ironizuję z tą błędną klasyfikacją spektaklu. Jeśli obniżymy grupę docelową widowiska z Teatru Śląskiego wszystkie elementy równania Klaty z Orwella będą się zgadzać. Odsłonięta zostanie zasłona niewiedzy, obrót muru nieświadomości pokaże prawdziwą naturę rzeczywistości.

Dzieciaki pędem na Klatę!

Panie dyrektorze Robercie Talarczyku, niech pan rozważy tę propozycję bo aż dziwnie mi się pisze to zdanie: Jan Klata pierwszy raz w swej karierze zrobił spektakl dla dzieci.

Może niechcący, ale jednak.

Teatr Śląski w Katowicach Folwark zwierzęcy George’a Orwella reżyseria, adaptacja i opracowanie muzyczna: Jan Klata, dramaturgia: Miłosz Markiewicz, scenografia: Justyna Łagowska, ruch: Maćko Prusak. Premiera 19 kwietnia 2024 roku.         

Dodaj komentarz

Łukasz Drewniak

Łukasz Drewniak jest krytykiem teatralnym, redaktorem, moderatorem, selekcjonerem
i konsultantem. Ekspert od współczesnego teatru litewskiego. Wykładowca Akademii Teatralnej w Warszawie. Założyciel i pierwszy redaktor naczelny Gazety Teatralnej „Didaskalia”. Redaktor książek„ Dziennik podróży z Kantorem” Wacława i Lesława Janickich oraz biografii Izabelli Cywińskiej „Dziewczyna z Kamienia”. Dyrektor artystyczny Krakowskich Reminiscencji Teatralnych w latach 2002–2005. Pomysłodawca tyskiego
TopOFFFestival. Wieloletni recenzent teatralny „Tygodnika Powszechnego" (1995–2005), „Przekroju” (1999–2012), „Dziennika. Gazety prawnej” (2005–2010). Do roku 2015 współpracował z TVP Kultura jako redaktor i prezenter.

Selekcjoner konkursu o Złotego Yoricka w ramach Gdańskiego Festiwalu Szekspirowskiego.

W latach 2014 – 2024 współtworzył program impresaryjny lubelskiego Teatru Starego i prowadził na tej scenie cykl debat „Bitwa o kulturę”.

Na portalu teatralny.pl był autorem cyklu „Kołonotatnik” (380 cotygodniowych odsłon), na który składały się teksty publicystyczne, eseje teatralne, recenzje i facecje. Kołonotatnik. Codziennik o teatrze Łukasza Drewniaka to logiczna kontynuacja i rozszerzenie tamtej blogo-rubryki.