Fragment terapii

Teatr Powszechny w Warszawie Opowieść Zimowa Reżyseria: Pamela Leończyk, dramaturgia: Daria Sobik, scenografia: Magdalena Mucha, muzyka: Magdalena Sowul. Premiera 19 grudnia 2024 roku w Warszawie.

Dziś premiera, dziś tekst.

Pierwszą odsłonę projektu Pameli Leończyk (reżyseria) i Darii Sobik (dramaturgia) mogliśmy oglądać jako work in progres dwa lata temu w Gdańsku na Festiwalu Szekspirowskim w ramach konkursu Nowego Yoricka dla młodych sił reżyserskich. Leończyk pokazała wtedy dokładnie pół obecnego przedstawienia, pierwszą odsłonę seansu terapeutycznego dla par. Aktorzy nie do końca umieli tekst, fragmenty dialogów z Opowieści zimowej były wyświetlane na ścianach teatralnej sali. Był jakiś urok w tej roboczej wersji spektaklu bo Leończyk wygrała rywalizację a warszawski Teatr Powszechny zamówił u niej premierę. A może nie urok, ale potencjał na ugryzienie tej hybrydycznej sztuki Stratfordczyka od nieoczekiwanej strony. Na szczęście w dalszej pracy nad spektaklem dziewczyny zostały przy pierwotnej koncepcji. Jaka to koncepcja? Najkrócej można ją zdefiniować tak: Przychodzi para do lekarza…

Twórczynie przedstawienia z Teatru Powszechnego zdecydowały się na drastyczne okrojenie tekstu do wątku małżeństwa Leontesa i Hermiony. Spróbowały spojrzeć na ich relacje nie jak na krwawe dzieje sycylijskich despotów i ich prześladowanych żon tylko podkreśliły współczesne rozumienie ich problemów. To toksyczne małżeństwo, w którym zdarzyły się rzeczy niewybaczalne i nieodwracalne. Ale bohaterowie spektaklu inaczej niż szekspirowskie pierwowzory dalej są ze sobą, Hermiona przeżyła. Wszystko co najgorsze już się zdarzyło, dojrzalsi, ale wcale nie mądrzejsi bohaterowie chcą teraz zrozumieć, co to było. Czemu Leontes poczuł się zdradzony i oszukany, dlaczego Hermiona została przez niego skrzywdzona, po co, w imię jakich wartości poświęcone zostały ich dzieci?

Leończyk i Sobik uznały, że kiedyś ludzie skrzywdzeni szukali odwetu na własną rękę, krzywdzili swoich krzywdzicieli, dziś po odpowiedzi na kluczowe pytania: kim jestem? Czemu tak się zachowuję? Co mnie uformowało? Czym jest moja rana? – idziemy do specjalisty.

fot. Marianna Kulesza

Mała scena Teatru Powszechnego została zmieniona w gabinet psychologa.  Układ reliefowy przestrzeni gry – szare fotele, jasno brązowe ściany. Włączona kamera, żeby zapisać efekty sesji. Na scenę wchodzi terapeutka Aleksandra Bożek i jej współpracownik Oskar Stoczyński. Są ubrani w przeźroczyste fartuchy, skupieni, gotowi do analizy pacjentów. Bożek zostały przypisane teksty mamki Pauliny i personifikowanego u Szekspira Czasu. Stoczyński będzie Poliksenesem, przyjacielem Leontesa i Hermiony, kochankiem ich obojga oraz później Floryzelem, synem Poliksenesa. Czas – u Szekspira był proszony do wygłoszenia prologów, monologów i wyjaśnień, ile lat minęło i co się zdarzyło. Perorował na temat swojej natury czyli natury Czasu. Leończyk i Sobik zdecydowały, że jego słowa brzmią jak typowy coaching, jak tłumaczenia psychoterapeutów. Stąd rola dla Bożek. Jakby twórczynie dosłownie zrozumiały zasadę, że „Czas leczy rany”.

Przychodzą pacjenci. Najpierw Leontes kudłatego, wyluzowanego Grzegorza Artmana. To uroczy podstarzały gałgan, któremu wszystko się wybacza. Urwisowski patriarcha, model Otella na sterydach. Ale szaleństwo z powodu podejrzeń o zdradę żony to już przeszłość, bohater Artmana może już dowcipkować na ten temat. Hermiona Karoliny Adamczyk jest blondynką, nosi czarne okulary i dziecko-lalkę w ramionach. Adamczyk przyszła tu trochę z bergmanowskiego spektaklu Kleczewskiej a trochę z komedii. Przeżywa ból po stracie dwojga dzieci, dlatego chodzi z lalką córki, przewija ją, usypia. Sama odwraca własną uwagę od cierpienia, wspomnień, przeszłości. Chichocze robi miny, od lat nie rozmawia z Leontesem, może kontaktują się wyłącznie przez prawników.

Twórczynie spektaklu błyskotliwie omijają problem z Szekspirowskim zabiciem Hermiony a potem ożywieniem w finale jej posągu. W ich wizji są to peryfrazy oznaczające śmierć związku, separację, obojętność cielesną, zamknięcie psychiczne, może nawet afazję kobiety. Terapeutka Bożek przypominająca nieco bohaterkę serialu Nine perfect strangers – czyli Maszę Nicole Kidman, samozwańczą uzdrowicielkę, guru od narkotyków w małych dawkach i boginię manipulacji społecznej – serwuje parze w kryzysie pracę na ustawieniach herlingerowskich. Jej kolega wciela się w Poliksenesa, wspólnie rekonstruują trójkąt erotyczny sprzed lat. Starają się dociec, co ich poróżniło, kiedy gra przerodziła się w koszmar.

Warszawski spektakl z początku zaskakuje lekkością, jakby wszyscy grali tu farsę zamiast ciężkiego dramatu.  Wycięcie z utworu motywu podróży, egzotyki, fantastycznych wypadków, cudownych rozpoznań, przenosin akcji z Sycylii do Czech kondensuje opowieść, pozwala wszelkie dygresje o czeskich okrętach, czeskim wybrzeżu traktować jak grube dowcipy zestresowanych pacjentów w gabinecie. Szekspir jako dramaturg i poeta to kostium traumy, supła rodzinnego. Jego wiersz wcale nie odstaje od pytań terapeutki o „sferę potrzeb”, „poczucie siebie”, „skalowanie zaangażowania”. Jest tak, jakby frazy szekspirowskie były już przerobioną i ułożoną w głowie i w języku wersją przeszłości. Dopiero fachowe, żargonowe pytania terapeutki miały rozbić tę skorupę, wpleść w opowieść współczesny ton.

W pierwszym akcie widowiska dochodzi do rekonstrukcji kluczowych wypadków. Omdlałą, uderzoną w głowę Hermionę konserwuje Czas to znaczy terapeutka. Nakłada na jej nagi brzuch i piersi pancerz z bandaży umoczonych w gipsie. To cię utrzyma w pionie, maleńka. Równocześnie rozsuwają się zastawki i widzimy atelier, inną część gabinetu. Jest tam łoże, stanowisko przy białej ścianie, kolejne kamery i tak zwany kącik modelarza: ustawione na blacie mini-rekwizyty potrzebne do stworzenia iluzji podczas filmowania bohaterów. Czas odbiera lalkę dziecka Hermionie. I to jest jej kluczowy gest terapeutyczny.

fot. Marianna Kulesza

W przerwie do naszej pary u terapeutki dołącza ich córka Perdita (Anna Ilczuk) albo osoba, która się za nią podaje. Gra rolę w spektaklu pana Herlingera, ale przecież za to płaci tak jak i małżeństwo w kryzysie, czyli wychodzi na to, że ona też potrzebuje pomocy. Nie jest aktorką, jest pacjentką z zadaniem. W tym fragmencie przedstawienia nie słychać już Szekspira tylko współczesne połajanki, pretensje, psychiczne bebechy w całej okazałości.

Ilczuk wnosi na scenę brawurowy naiwny rytm mówienia, jest dzieckiem, które za szybko dorosło i patrzcie mam 40 lat a dalej czuję się, jak mała dziewczynka. Wykrzykuje swoje pretensje do nieobecnego ojca, chce tulić się do matki, której nie miała. Zdumieni Hermiona i Leontes z oporem wchodzą w tę psychodramę a trwa ona tak długo aż lody pękną, póki Hermiona nie skończy wołać, żeby oddali jej córkę, czyli lalkę-dziecko. Leontes pęka pierwszy, uznaje swoją winę, zaniedbanie, ucieczkę od bliskich. Do Hermiony dociera, że jej prawdziwa córka umarła-zaginęła dawno temu i może być tak dorosła jak osoba, która się za nią podaje. Trzeba dorosnąć wraz z nią. Zostawić to niemowlę za sobą.

Spotkanie trzech obcych sobie osób na tej dziwnej terapii u pani Czas, tworzy z nich chwilową ale prawdziwą rodzinę, której każde z nich potrzebowało.

Celowe pomieszanie nastrojów zmusza widza do nieustannej czujności: co jest terapią a co zgrywą. Co dzieje się w głowie bohaterów a co rzeczywiście zachodzi w gabinecie. Gdzie zaczyna się pastisz a kończą bebechy. Stworzone specjalnie do spektaklu piosenki wyraźnie odstają od klimatu szekspirowskiej psychodramy. Ale chyba taki był zamiar. Aktorzy Powszechnego, którzy rozśpiewali się w Człowieku z papieru (ale z różnym skutkiem) tu również popisują się wokalnie. Najbardziej Karolina Adamczyk. Finałowa chóralna piosenka byłaby idealną pozycją na utwór do napisów końcowych jakiegoś polskiego serialu młodzieżowego: w głosach wykonawców jest wigor, próba podsumowania świata, zaszczepienia choć śladowego optymizmu w widzach i postaciach. Terapie są dla ludzi! Nie bój się prosić o pomoc. La, la, hej, hej.

Trochę  się pogubiłem w tym momencie, bo ubzdurało mi się, że widownia ma śpiewać razem z aktorami ten harcersko-piwniczny (chodzi o Piwnicę pod Baranami) hymn. Na szczęście w ostatniej chwili ugryzłem się w język. W chwili, gdy to piszę – nadal boli.

Spektakl z Powszechnego ma jeden niepodważalny atut. Nazwijmy go atutem sekcyjnym: twórczynie wykrawają z ciała Opowieści zimowej to, co je naprawdę interesuje (supeł rodzinnych traum) i zamiast władować go do słoja z formaliną, stwarzają z tego organu, jakieś nowe życie. Czytają analitycznie, podkładają inne konteksty, osadzają w nowym środowisku. Wychodzi z tego spójna propozycja repertuarowa, zmienia się teatralna konwencja. Dla „Pokolenia Fragmentu”, Szekspir jest także fragmentem, ale w tym przypadku to całkiem spory fragment. Oryginału sztuki i prawdziwego życia.

Dodaj komentarz

Łukasz Drewniak

Łukasz Drewniak jest krytykiem teatralnym, redaktorem, moderatorem, selekcjonerem
i konsultantem. Ekspert od współczesnego teatru litewskiego. Wykładowca Akademii Teatralnej w Warszawie. Założyciel i pierwszy redaktor naczelny Gazety Teatralnej „Didaskalia”. Redaktor książek„ Dziennik podróży z Kantorem” Wacława i Lesława Janickich oraz biografii Izabelli Cywińskiej „Dziewczyna z Kamienia”. Dyrektor artystyczny Krakowskich Reminiscencji Teatralnych w latach 2002–2005. Pomysłodawca tyskiego
TopOFFFestival. Wieloletni recenzent teatralny „Tygodnika Powszechnego" (1995–2005), „Przekroju” (1999–2012), „Dziennika. Gazety prawnej” (2005–2010). Do roku 2015 współpracował z TVP Kultura jako redaktor i prezenter.

Selekcjoner konkursu o Złotego Yoricka w ramach Gdańskiego Festiwalu Szekspirowskiego.

W latach 2014 – 2024 współtworzył program impresaryjny lubelskiego Teatru Starego i prowadził na tej scenie cykl debat „Bitwa o kulturę”.

Na portalu teatralny.pl był autorem cyklu „Kołonotatnik” (380 cotygodniowych odsłon), na który składały się teksty publicystyczne, eseje teatralne, recenzje i facecje. Kołonotatnik. Codziennik o teatrze Łukasza Drewniaka to logiczna kontynuacja i rozszerzenie tamtej blogo-rubryki.