Wbrew tytułowi bohaterką tego ploto-newsu nie jest wcale Anna Dymna tylko inna wielka dama polskiej rzeczywistości. A mianowicie Małgorzata Kidawa-Błońska.
Co konkurs w stołecznych teatrach to wstrząsające przecieki, że pani marszałek Senatu chodzi po ministerialnych gabinetach i lobbuje na rzecz swoich – czyli najlepszych lub dobrze rokujących – kandydatów na dyrektorów. Chodzi, myślimy sobie, więc może co wychodzi. Podobno pani marszałek Senatu proponowała konkretne nazwiska dyrektorskie zaraz po unieważnieniu konkursu w Teatrze Dramatycznym. O ile się nie mylę, miała też swoich kandydatów na dyrekcję Teatru Współczesnego. Idą konkursy w Narodowym i Powszechnym, Teatr Ochoty też do wzięcia, więc znów jest coś na rzeczy. Kidawa-Błońska aktywizuje się w kuluarach.
Jest jednak w tej jej aktywizacji (choćby dochodziło do niej tylko w plotkach środowiskowych) pewien szkopuł. Jak do tej pory bardzo szybko okazywało się, że kandydaci na dyrektorów łączeni z nazwiskiem Kidawy-Błońskiej i konkretną sceną nie byli w ogóle rozpatrywani przez organizatora. Więc najwyraźniej lobbing a la Kidawa-Błońska jest lobbingiem urojonym albo lobbingiem daremnym a być może nawet zwyczajną zasłoną dymną.

Przyjrzyjmy się tym trzem możliwościom.
Według pierwszej teorii marszałek Senatu tylko się wydaje, że intensywnie lobbuje, podczas gdy adresaci tego intensywnego lobbingu sądzą, że to jest rozmowa niezobowiązująca, prywatna, towarzyska. Takie ploteczki drodzy państwo… I nic z jej sugestiami nie robią. Że żarty takie albo co…
Teoria druga jest bardziej bezwzględna dla możliwości negocjacyjnych Kidawy-Błońskiej. Owszem, chciałaby być rozgrywającą na terytorium kultury a zwłaszcza stołecznych teatrów, ale jej kandydaci przepadają, nie ma siły sprawczej, przegrywa w polityczno-światopoglądowych grach w gabinetach. Zawsze ją ktoś wyroluje.
Wedle ostatniej, bardzo makiawelicznej, teorii Ratusz i Ministerstwo używają radosnej aktywności lobbystycznej pani marszałek do zmylenia opinii publicznej. Niech Kidawa-Błońska chodzi za jednym kandydatem i niech to się szybko wyda, a my w tym czasie, kiedy wszyscy będą zajęci roztrząsaniem tego jej pomysłu i jej intensywnego chodzenia, wykonamy rozmowy z kandydatem ważnym, ale ukrytym. Środowisko wyobraża sobie nie wiadomo co na temat możliwości pani marszałek, jej wybory personalne przerażają lub tylko zaciekawiają, bywają brawurowo odważne a tymczasem my sobie tu na boku robimy prawdziwą selekcję. Tak właśnie było z kandydaturą Wojciecha Farugi na Teatr Dramatyczny – OKO.press pisało o Karolaku i Grabowskim, roztrząsaliśmy najbardziej fantazyjne scenariusze i dywagowali nad wszechmocą Kidawy-Błońskiej a Faruga-faworyt na spokojnie, w ciszy i za zasłoną negocjował z organizatorem. Bezpieczeństwo, dyskrecja, komfort rozmów były zapewnione… No, majstersztyk!
Powyższe historyczne i terminologiczne wprowadzenie do przypadku aktywności Małgorzaty Kidawy-Błońskiej w polskim teatrze jest konieczne, żeby zrozumieć, czym jest dzisiejszy ploto-news.
Otóż…
podobno/tak opowiadają/słyszymy/mówi się na mieście
… Małgorzata Kidawa Błońska chciałby, żeby dyrektorem Teatru Narodowego po Janie Englercie został Tadeusz Słobodzianek.
Oczywiście nie wiem, co na to sam Pan Tadeusz, ale zasłona dymna skonstruowana jest nawet logicznie. Dyrekcja Narodowego miałaby być zadośćuczynieniem za odebranie mu Teatru Dramatycznego i traumatyczny dla zespołu eksperyment z Moniką Strzępką i Kobiecym Kolektywem. Tadeusz Słobodzianek, car polskiego dramatu, twórca działającego przez dekadę warszawskiego teatralnego Sloboplexu ma odpowiednią dyrektorską gravitas i dygnitas. Nie mówiąc już o doświadczeniu zawodowym. Zarządzał dużym teatrem, mógłby obdzielić swymi dramatami wszystkie sceny Narodowego i nie byłoby wstydu, pod koniec kadencji rzucił wyzwanie repertuarowe teatrom –Polskiemu i Współczesnemu i zdecydowanie wygrał tę konfrontację na najlepszy teatr środka. Skoro Narodowy Stary Teatr w Krakowie będzie przystanią nowoczesności i eksperymentu, niejako dla równowagi warszawski Narodowy mógłby być, jak za Englerta, zatoką aktorskiego rzemiosła, dobrej literatury i okrętem widza z klasy średniej.
No i Otwock, gdzie zaszył się obecnie Słobodzianek leży blisko Warszawy, co znacznie ułatwiłoby dyrektorowi dojazd do pracy.

Próbuję wymyśleć argumenty za kandydaturą Słobodzianka, jakimi mogłaby się posługiwać marszałek Kidawa-Błońska podczas zakulisowych negocjacji. Mam ich wiele, ale celowo skracam myślenie bo uwaga – ten ploto-news nie bada wcale prawdopodobieństwa objęcia przez cara narodowej sceny. W gruncie rzeczy jest to przy obecnym kursie Ministerstwa absolutne science-fiction. Tadeusz Słobodzianek nie ma niestety czterdziestu lat.
Ale ploto-news o „Slobo” mówi bardzo dużo o mechanice odwracania uwagi i tworzeniu fałszywego mitu koalicyjnej władzy: niby że w kulturze między innymi chodzi o przywracanie normalności i wynagradzanie krzywd, naprawianie nawet własnych, koalicyjno-obywatelskich błędów. Słobodzianek nadawałby się na sztandary takiej akcji zadośćuczynienia. Kto jak kto, ale to on został w Warszawie najbardziej skrzywdzony. Nie doceniono jego dyrekcji i zamieniono ją na rewolucyjne byle co.
Sęk w tym, że nie o zadośćuczynienie chodzi w nowej polityce personalnej. Tylko o przyszłość. Ministerstwo nie nagradza bohaterów przeszłości, tylko szykuje kadry na to, co przyjdzie za 3 lata. Nie tyle przyjdzie, co wróci. A wróci PIS.
Małgorzata Kidawa-Błońska może nie rozumieć, że PIS wróci, ale Ministerstwo już wie, że wróci. I to założenie będzie tłumaczyło każdą jego decyzję personalną przez najbliższe 3 lata. Założymy się?
W końcu nie przypadkiem Hanna Wróblewska mówi o przekazaniu instytucji kultury w społeczne ręce. Społeczne ręce obronią się przed polityczną pięścią! Hasła hasłami, ale ja sam trochę nie rozumiem, co kryje się pod tym pojęciem – zespoły artystyczne? samorządy? widzowie-aktywiści? kanapy środowiskowe i think-tanki? A może przynajmniej choć jedną ręką społeczną będzie Małgorzata Kidawa-Błońska, wybrana przecież przez społeczeństwo i społeczeństwo to w Senacie reprezentująca?
Będziemy pilnie obserwować sprawczość tej jednej i wielu innych społecznych rąk. Piszę „my”, choć pod tym „my” ukrywam się tylko ja jeden. Ale cóż zrobić, język też uczy się od społeczeństwa.
Pozwolę sobie na żart. Otóż podejrzewam, że za każdym kandydatem podpowiadanym przez MKB czi się , tak naprawdę Trzaskowski 🙂