Przeczytałem w Dwutygodniku wywiad Katarzyny Niedurny z nową szefową Instytutu Teatralnego Justyną Czarnotą-Misztal.
Wywiad jak wywiad, bardzo przyjacielski, czuły, bezpieczny. Właściwie wzór dziennikarstwa nieinwazyjnego, niekonfrontacyjnego, herbatkowego. Katarzyna Niedurny nie zadaje żadnych trudnych pytań, Justyna Czarnota-Misztal wie, że żadnego naprawdę trudnego pytania nie dostanie. I jest bardzo miło i merytorycznie.
Najpierw dużo dowiadujemy się o niesamowitej roli „mojego męża Maćka” – to znaczy nie mojego tylko Justyny Czarnoty-Misztal, który jest w opowieści o konkursie w Instytucie Teatralnym, programie dyrektorki i wyzwaniach stojących przed instytucją, kimś w rodzaju:
a) szarej eminencji, czyli słynnego Ojca Józefa przy kardynale Richelieu
b) coacha osobowościowego i rodzinnego supervisera kandydatki (a miał być koniec patriarchatu i mężczyzn objaśniających nam świat!)
c) małego pluszowego misia o imieniu Ted
Maciej Misztal, cytuję Justynę Czarnotę-Misztal, „odegrał w tej historii główną rolę”, „ciągle mnie podpuszczał”, „zapytał mnie: A kto Twoim zdaniem spełnia te kryteria?”, „podsumował to słowami: A może nie powinna to być jedna osoba”?
Mówiąc krótko: zazdrościmy mądrego męża i pytamy, czy jest szansa na wypożyczenie albo jego samego, albo przynajmniej paru jego dobrych rad, bo akurat muszę rozwiązać kilka problemów ekonomicznych dotyczących Kołonotatnika?
Nazwisko Macieja Misztala pojawia się w wywiadzie Katarzyny Niedurny więcej razy niż nazwisko Bożeny Sawickiej, która jak wiemy od roku wykonuje ważne telefony do różnych osób z kluczowymi propozycjami od ministerstwa. I więcej razy niż nazwisko Hanny Wróblewskiej, które nie pojawia się ani razu. Ciekawe dlaczego?
Obie panie używają peryfraz i synonimów: ministerstwo, MKiDN, minister… Robi się tak zwykle wtedy, gdy wypiera się istnienie kogoś lub czegoś naprawdę kluczowego. I robi się tak wtedy, jeśli nie chcesz być łączony z politykiem, urzędnikiem na wylocie. Rozumiem dziennikarkę i dyrektorkę, ja jednak mam poczucie wywiadowczego niedosytu.
Więc z czystej zawodowej sympatii postanowiłem wyręczyć Katarzynę Niedurny i zadać przynajmniej jedno pytanie, które powinno paść w tym wywiadzie. Ale nie padło. Ciekawe dlaczego?
Kołonotatnik jako Dwutygodnik: „Pani Justyno komisja konkursu na dyrektora Instytutu Teatralnego wysłała po tajnym głosowaniu, zgodnie z zaleceniami dwa nazwiska do ministerstwa Kultury: na tej krótkiej liście był Paweł Sztarbowski i pani. Paweł Sztarbowski otrzymał 4 głosy członków komisji, pani – jeden głos. Spora dysproporcja poparcia, prawda? Jak Pani sądzi, dlaczego ministra wybrała właśnie panią a nie co by nie mówić faworyta komisji, czyli Sztarbowskiego?”
Nie ma się co bać takich pytań ani odpowiedzi na nie. Trzeba je po prostu zadać, bo wymaga tego uczciwość zawodowa a na dodatek nie jest to już wiedza zakulisowa, Jacek Cieślak ujawnił ją w swoim artykule w Rzeczpospolitej.
Justyna Czarnota-Misztal mogłaby na nie odpowiedzieć na kilka sposobów:
I hipotetyczna odpowiedź dyrektorki IT: Nie mam pojęcia, proszę pytać ministrę.
II hipotetyczna odpowiedź dyrektorki IT: Przecież nie wybrałam się sama! Mogę się tylko domyślać, że mój program bardziej spodobał się w ministerstwie niż w komisji powołanej przez to ministerstwo. Skoro Hanna Wróblewska miała wybór między dwoma kandydaturami to dokonała tego wyboru.
III hipotetyczna odpowiedź dyrektorki IT: Myślę, że ta decyzja została podyktowana troską o zachowanie ciągłości w Instytucie. Sztarbowski był jednak osobą z zewnątrz, ja znam ten zespół, znam jego potrzeby. Może ministerstwo nie chciało rewolucji tylko ewolucję?
IV hipotetyczna odpowiedź dyrektorki IT: W jednym z wywiadów ministra Wróblewska postulowała pokoleniową zmianę, jestem młodsza od Pawła Sztarbowskiego.
V hipotetyczna odpowiedź dyrektorki IT: Wydaje mi się, że ministra po prostu bardziej ufa kobietom. Ot i cała tajemnica. Ma do tego prawo. Taka jest logika współczesności. Kobiety odbierają to, co im od dawna należne. Pani się z tym nie zgadza?
Czy gdyby w wywiadzie z Dwutygodnika rzeczywiście padło to powyższe pytanie i jakaś prawdziwa a nie hipotetyczna odpowiedź dyrektorki coś by się komuś stało? Przecież nic by się nie stało. Milczenie na temat rzeczy drażliwych, dyskusyjnych i żywo obchodzących część komentariatu jest złą praktyką. Aż dziwne, że mąż Justyny Czarnoty-Misztal jej tego nie podpowiedział.
Zadawanie niewygodnych pytań nie jest wcale robieniem przykrości temu, z kim się rozmawia, tylko sygnałem dla czytelnika, że dziennikarz jest zorientowany, słyszał o kontrowersjach, zabiera głos w jego czytelnika interesie.

Oczywiście zabrakło mi w wywiadzie z Justyną Czarnotą-Misztal jeszcze wielu innych kluczowych wypowiedzi: na przykład stanowiska obu pań na temat dorobku dyrekcji Elżbiety Wrotnowskiej-Gmyz, przecież jak pamiętamy, jej nominacja odbyła się w kontrowersyjnych okolicznościach i wbrew środowisku. Jakich szkód narobiła Wrotnowska? A może żadnych i wypada jej podziękować za rozsądną dyrekcję? Obie rozmówczynie wolą o tym nie pamiętać i o tym nie rozmawiać. Rozumiem, że dla Czarnoty-Misztal to trudny temat, ale dlaczego nie pyta o to Katarzyna Niedurny?
W wywiadzie w ogóle nic nie mówi się o przeszłości: nie wskazano roli Macieja Nowaka – pierwszego dyrektora IT, kochanego przez jedną połowę środowiska a krytykowanego przez drugą, nie oceniono kadencji Doroty Buchwald. Przecież obejmując tak ważne stanowisko po prostu trzeba spojrzeć wstecz. Zastanowić się, co się dotąd udało a co nie, co poprzednicy Justyny Czarnoty-Misztal robili jej zdaniem dobrze a co źle.
Jednak w jednym miejscu wywiadu obie panie bardzo mi zaimponowały. Niedurny zadała pytanie, streszczam je bo jest strasznie długie, nawet jak na Kołonotatnik: „A czemu nie chcesz radykalnych zmian w instytucji jak większość kandydatów na dyrektorów?”
Justyna Czarnota-Misztal odpowiedziała celnie:
„Wolę doceniać potencjał instytucji zamiast zakładać, że nowość zawsze musi być lepsza. (…) Uważam też, że w czasach, gdy mówimy o nadprodukcji i przeciążeniu, odpowiedzią na wyzwania, przed którymi stoimy, nie jest tworzenie nowych programów, tylko skupienie się na mądrzejszym wykorzystaniu tego, co już mamy”.
I jeszcze dwa cytaty na koniec z nowej dyrektorki. Bo brzmią naprawdę rozsądnie:
„Warto również zmienić punkty ciężkości w obowiązującej w środowisku dychotomii – i zobaczyć, jak możemy się spotkać i co kryje się poza podziałem my–oni, prawicowi–lewicowi. Przecież mamy punkty wspólne! (…)
„Chciałabym wyjść z tego mechanizmu pokoleniowych ojcobójstw, w którym szansą na wejście na rynek jest konflikt, działanie przeciwko sobie. Zamiast tego warto budować sieć współpracy między pokoleniami – gdzie osoby z doświadczeniem i pozycją będą mogły dzielić się swoją wiedzą i wspierać młodsze osoby – i nawzajem.”
Proszę sobie te cztery cytaty wydrukować i powiesić na słomianej macie nad łóżkiem. Ja sobie wydrukowałem. Będę się w nie wpatrywał zasypiając, żeby móc śnić o wartościach.
W punkt. Moje wrażenia po lekturze były podobne