Mikroaktorstwo

I jak tu nie kochać Michała Zadary? Przeczytałem w Dwutygodniku wywiad Zuzanny Berendt z szefem Centrali. Do tego wywiadu będziemy przez jakiś czas wracać, bo są w nim rzeczy, na które każdy felietonista teatralny musi zareagować euforycznie. Posłuchajcie, co mówi w pewnym momencie znany reżyser i zgódźcie się ze mną, że piękniejszych i słuszniejszych rzeczy dawno nie słyszeliście z ust polskiego twórcy teatralnego. Uwaga cytuję:

MICHAŁ ZADARA: „Rok temu podczas inauguracji w Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie mówiłem bez mikroportu o mikroportach w teatrze. Wystąpienie było o tym, że nie da się mówić prawdy przez mikroport. Powód jest bardzo prosty: kiedy mówię do ludzi bezpośrednio, oni słyszą mój głos, słyszą mnie. W momencie, kiedy mówię do nich przez mikroport, słyszą elektrownię w Bełchatowie – w akt komunikacji włącza się cała gospodarka światowa. I ta zmiana sensu jest dramatyczna. I żeby słuchacze i słuchaczki skupili się na przekazie, muszą zapomnieć o prądzie i o Bełchatowie.

To jest skomplikowana operacja umysłowa. I nie mówię, że nigdy nie można używać mikroportów – ale żeby powiedzieć prawdę, to jednak bardzo pomaga niemieszanie w to spółek skarbu państwa i Bełchatowa. Nie da się zrobić filmu bez prądu, ale da się zrobić spektakl bez prądu. Tacy reżyserzy jako Ajschylos, Eurypides czy Szekspir radzili sobie z tym naprawdę dobrze.”

Panie Michale, wielkie brawa za te słowa! Nauczę się ich na pamięć i ilekroć będę w teatrze na małej, kameralnej scenie i zobaczę aktorów z drucikami mikroportów przyklejonymi do twarzy, zaprawdę powiadam wam, wstanę i wygłoszę ten monolog Zadary nowoczesności w pysk. Zadara celnie zauważa, że przekroczyliśmy granicę rozsądku w podpieraniu się technologią. Rozumiem, że mikroporty są potrzebne w widowiskach muzycznych, w spektaklach granych w halach postindustrialnych ze słabą akustyką. Że bez mikrofonu na ulicy ani rusz.

Sam namawiam realizatorów, żeby młodzież w spektaklach amatorskich podpierała się mikroportami, bo głosy nie szkolone, bo nieśmiałość, brak doświadczenia… Ale żeby zawodowi aktorzy, po szkole, w kameralnych salach na wzmacniaczach lecieli?

Zadara motywuje swój sprzeciw ekologicznie i oszczędnościowo. Sięga też po kategorię prawdy. Zgadzam się – pewne kwestie na scenie lepiej mówić własnym głosem a nie na wspomagaczu bo to tak jakbyśmy zrywali z dziewczyną przez telefon a z chłopakiem przez smsa. No, nie wypada. Ja dodałbym do słów Zadary jeszcze inną pochodną pojęcia prawdy a mianowicie kategorię realizmu – nagi aktor z pudełeczkiem na baterie i kabelkiem od mikroportu naprawdę wygląda idiotycznie. Nigdy nie zapomnę widoku Krzysztofa Zarzeckiego w Borczuchowym spektaklu o Pasolinim (Apokalipsa) – goły aktor przemierzał scenę w zapamiętałym monologu a jego asystent nosił za nim, nosił za nim, nosił za nim (powtarzam trzy razy bo ciągle nie mogę uwierzyć, że to widziałem na własne oczy) cały osprzęt. Mikroporty trzeba ściągać, gdy idzie się na scenie pod prysznic (również tego nie mogę odzobaczyć), mikroporty „brumią” i wyłączają się w nieodpowiednich momentach.

Onegdaj Piotr Skiba usiłował na Boskiej Komedii na oczach widzów naprawić a potem wymienić baterię w mikroporcie Marty Zięby. I on, i ona oczywiście pozostawali cały czas w postaciach. W spektaklu Agnieszki Glińskiej w krakowskim Słowaku – to się chyba nazywało Z biegiem lat, z biegiem dni i było reinterpretacją pomysłu Joanny Olczak-Ronikier I Andrzeja Wajdy z lat siedemdziesiątych – eleganckie damy w burżuazyjnym salonie, ubrane w zgodzie z modą roku 1895 miały u spódnic takie gustowne kieszonki na zasilacze dla mikroportów. Córka spytała mnie wtedy: Tato, a na co im była taka kieszeń? Odpowiedziałem z dezynwolturą: Jak to na co? Na hubkę i krzesiwo!

Używanie mikroportu przez aktora niesie głębokie konsekwencje dla świata przedstawionego, bo musimy założyć, że albo jest on widzialny albo niewidzialny dla widza. Założenie, że jest widzialny podważa konwencję realistyczną, technologia rozcina iluzyjną tkankę opowieści i przypomina nam, o tym, że nie tylko jesteśmy w teatrze, ale w dodatku jesteśmy w teatrze nowoczesnym.

Z kolei założenie, że jest niewidzialny zmusza scenografa i reżysera do prób ukrycia go przed okiem widza. Jest nieustannym namawianiem publiczności, żeby mikroportu nie zauważała. Najgorzej namawia do tego aktor – żeby nie wskazać na mikroport nie dotyka tej części twarzy, do której jest przyczepiony, nie ociera się tym policzkiem z partnerem/partnerką, udaje, że nic mu nie sprzęga i nie brumi, nie reaguje na trzaski i szumy. A przecież w prawdziwym życiu najmniejszy hałas sprawia, że się odwracamy, reagujemy na niego! Więc skąd te dźwięki? Od sąsiada? Z ulicy za teatralnym oknem? Z piekła?

Jestem całym sercem za postulatem Zadary. Ograniczajmy liczbę sytuacji i przedstawień, w których używamy mikroportów! Nie wierzę, że to zawsze pomaga aktorom w dotarciu do widza i w partnerowaniu sobie. Raczej ich tresuje, przyzwyczaja do pewnych zachowań, oddaje bez reszty w ręce akustyka. Przywróćmy aktorom ich prawdziwe głosy, mówi Zadara, zadbajmy o autentyczną ekspresję. Chciałbym znów pomyśleć na spektaklu o jakimś aktorze: ale on cicho mówi!

Być może trzeba też zreformować system nauczania młodych aktorów. Z każdym rokiem przybywa bowiem absolwentów, którzy są przekonani, że całe życie będą grali na mikroportach, że awsze będzie jak w kinie i telewizji, przypną ci coś do twarzy lub ubrania i będzie wszystko słychać. Choć akurat w polskim kinie rzadko kiedy dobrze słychać. To jest już plaga: ludzi po obu naszych akademiach teatralnych po prostu ze sceny nie słychać. A ci, których mogłoby być słychać specjalnie mówią słabszym głosem, żeby nie wyróżniać się z tłumu, żeby akustyk miał mniej problemów z ustawieniem poziomu głośności każdego członka obsady.

Oczywiście można podzielić grupy studenckie na klasę aktorską pracującą bez mikroportów i klasę dedykowaną aktorstwu mikroportowemu. Specjalizacja ułatwi być może późniejszy angaż. Dyrektor polskiego teatru będzie mógł wybrać, który z aktorów po jakiej klasie pasuje mu do koncepcji programowej jego sceny. Powstaną dwie aktorskie szkoły, dwa rodzaje scenicznej ekspresji. Kiedyś mówiło się o aktorze obdarzonym słabszym głosem: on gra filmowo. Była w tym ukryte szyderstwo – bo znaczyło, że mówi za cicho na scenie i gra dla partnera a nie do widza. Każda połówka roku wydziału aktorskiego będzie miała swój dyplom – jeden na mikroportach, drugi bez.

Michał Zadara a ja za nim jak cień, będziemy chodzić wyłącznie na ten drugi.

1 komenatrz

Łukasz Drewniak

Łukasz Drewniak jest krytykiem teatralnym, redaktorem, moderatorem, selekcjonerem
i konsultantem. Ekspert od współczesnego teatru litewskiego. Wykładowca Akademii Teatralnej w Warszawie. Założyciel i pierwszy redaktor naczelny Gazety Teatralnej „Didaskalia”. Redaktor książek„ Dziennik podróży z Kantorem” Wacława i Lesława Janickich oraz biografii Izabelli Cywińskiej „Dziewczyna z Kamienia”. Dyrektor artystyczny Krakowskich Reminiscencji Teatralnych w latach 2002–2005. Pomysłodawca tyskiego
TopOFFFestival. Wieloletni recenzent teatralny „Tygodnika Powszechnego" (1995–2005), „Przekroju” (1999–2012), „Dziennika. Gazety prawnej” (2005–2010). Do roku 2015 współpracował z TVP Kultura jako redaktor i prezenter.

Selekcjoner konkursu o Złotego Yoricka w ramach Gdańskiego Festiwalu Szekspirowskiego.

W latach 2014 – 2024 współtworzył program impresaryjny lubelskiego Teatru Starego i prowadził na tej scenie cykl debat „Bitwa o kulturę”.

Na portalu teatralny.pl był autorem cyklu „Kołonotatnik” (380 cotygodniowych odsłon), na który składały się teksty publicystyczne, eseje teatralne, recenzje i facecje. Kołonotatnik. Codziennik o teatrze Łukasza Drewniaka to logiczna kontynuacja i rozszerzenie tamtej blogo-rubryki.