Uporczywa plotka głosi, że w zamkniętym konkursie w Teatrze Narodowym bardzo chciałby się znaleźć duet Jan Klata – Krzysztof Mieszkowski.

W czasach przed PISem Mieszkowski budował chwałę wrocławskiego Teatru Polskiego a Jan Klata energetycznie szefował Narodowemu Staremu Teatrowi. Obaj mieli kłopoty w miejscu pracy, ale dzielnie stawiali im czoła. Żartowaliśmy swego czasu w Kołonotatniku, że dla higieny i zdrowia psychicznego obu dyrektorów nie lubiący konserwatywnego Krakowa Jan Klata powinien przejąć dyrekcję wrocławską, bo był w tym mieście hołubiony za swoje spektakle a skonfliktowany z dolnośląskim Urzędem Marszałkowskim Krzysztof Mieszkowski powinien w drodze rewanżu zainstalować się pod Wawelem, bo straszni mieszczanie krakowscy w ogóle go nie znali i symbolizowałby dla nich jedynie nowe otwarcie. Gdyby zawczasu nas posłuchano – nie wydarzyłoby się w obu miastach wiele złych rzeczy, które niestety się wydarzyły. Ale to były dawne czasy. Od wielu lat obaj byli dyrektorzy nie przejawiali chęci powrotu do zawodu. Zezłościli się na polityków i nie startowali w konkursach. Mieszkowski osiadł w sejmie, wrócił do Notatnika Teatralnego, Klata spełniał się w gościnnej reżyserii, najpierw zagranicą, później dzieląc czas między Gdańskiem, Wrocławiem, Krakowem, Katowicami, Warszawą… Stop. Prościej chyba byłoby wymienić ośrodki, w których Klata nie reżyserował – na przykład w Łodzi nie reżyserował, bo jak już miał reżyserować, to poszła skarga finansowa i światopoglądowa do pisowskiego marszałka i wicepremiera Glińskiego – w efekcie skasowano spektakl Klaty w Jaraczu, dyrektor Zawodziński poleciał ze stołka a Klata mógł z ręką na sercu powiedzieć, że jest na czarnej rządowej liście twórców niechętnie widzianych i niewspieranych, od razu na miejscu drugim bo po Friljiciu, co w świetle przyjacielskich relacji, jakie łączą obu artystów, nabierało wręcz metafizycznej aury. O ile nie grozy.
Ale ad rem.
Jak już powiedziałem uporczywa plotka głosi, że po odmowie powrotu do Starego Teatru (a miał być naturalnym kandydatem zanim jeszcze pojawiła się opcja ze Skrzywankiem i Ignatjew) Jan Klata byłby skłonny oficjalnie objąć drugą istniejącą polską Scenę Narodową. Odnoszę też wrażenie, że również Krzysztof Mieszkowski za dyrektorowaniem tęskni i to tęskni tak mocno, że cierpi na tym jego aktywność poselska. Gdybym był ministrą Hanną Wróblewską wiedziałbym, że przynajmniej wypada dać obu zasłużonym dla polskiego teatru panom szansę i porozmawiać z nimi o ich wizji, w ramach konkursu albo nawet poza nim, jeśli rzeczywiście chcą do warszawskiego Narodowego, jeśli rzeczywiście grają w duecie. Ale ministra Wróblewska nie jest mną i dlatego najprawdopodobniej nie wie, że tak wypada.


Na niekorzyść Klaty i Mieszkowskiego przemawia również PESEL (o płci nie wspominam, bo tę kwestię dałoby się jakoś obejść), wszak pani ministra zarzekała się w wywiadach prasowych, że przyszedł czas, żeby odpowiedzialność za polski teatr wzięły osoby wiekowo w okolicach czterdziestki. Cóż, nie da się ukryć, że Klata i Mieszkowski mają razem jak nic 120 lat i nawet podzielenie ich wspólnego wieku na pół nie uratuje sytuacji. Dlatego radzę obu potencjalnym kandydatom do Narodowego znalezienie trzeciego niewidzialnego a nawet tylko hipotetycznego współpracownika. Nie musi istnieć naprawdę, ważne, żeby był na papierze. Wtedy dzielimy 120 na 3 i wychodzi równe czterdzieści lat.
Jak mówi poeta: „Ja mam 40 lat, ty masz 40 lat, Wróblewska w siódmym niebie!”
Jan Klata powinien wrócić do Narodowego Starego Teatru i to natychmiast.