ostatnia Premiera tego roku

Wieczorem premiera, w nocy tekst.

Niemcy nazywają tę formułę Nachtkritik.

Recenzent ogląda spektakl i zaraz po jego zakończeniu siada do pisania. Tekst powstaje w ciemno, bez dogłębnego reaserchu, trzeba myśleć szybko. Artykuł krytyczny pojawia się na stronie internetowej w nocy a zespół realizatorów i widzowie premiery mogą od razu, jak najszybciej zapoznać się z opinią autora. Na przykład wczesnym rankiem.

Testujemy w Kołonotatniku taką formułę recenzowania. Pierwsza była Opowieść zimowa z Teatru Powszechnego w Warszawie, teraz czas na Personę. K2. Chyba ostatnią tegoroczną premierę polskich scen.

Teatr Barakah w Krakowie, Persona K2, reżyseria: Magdalena Łazarkiewicz, scenariusz: Anna Burzyńska, Magdalena Łazarkiewicz, muzyka: Antoni Komasa-Łazarkiewicz, Mary Komasa, choreografia: Anna Maria Krysiak
scenografia i kostiumy: Monika Kufel. Premiera: 28 grudnia 2024

Jednak to nie był Bergman, choć miałem nadzieję, że będzie. Burzyńska i Łazarkiewicz napisały pastisz jego sztuk i scenariuszy. Może nawet bardziej pasuje tu słowo apokryf. Dwie kobiety (jedna milcząca i druga monologująca) pożyczone z Persony, relacja matka-córka powtarza schemat z Sonaty jesiennej. Psychologiczna gra skondensowana do 1 godziny. Wiwisekcja emocji i traum rodzinnych, kalejdoskop urazów i afektów. Persona. K2 ma udawać klasycznego, typowego Ingmara Bergmana, ale przy okazji udaje także wczesnego Ingmara Villquista, jeśli ktoś jeszcze pamięta tego polskiego dramatopisarza i reżysera tworzącego pod skandynawskim pseudonimem mroczne, psychologiczne sztuki w manierze Strindberga, Enquista, Asmussena, Larssona i właśnie Bergmana.

Jesteśmy w dniu rozdania ważnych nagród filmowych. Ceniona aktorka Karla Wander nie mogła przyjść na ceremonię, organizatorzy łączą się z jej domem za pomocą zooma czy facetime’a. Jej córka Julia odczytuje list matki z podziękowaniami. Karla siedzi obok niej na krześle, nie mówi ani słowa, odwraca wzrok od kamery. Julia dziękuje za wyróżnienie, wyraźnie cieszy się, że matka zadedykowała jej tę nagrodę. Koniec połączenia. Z twarzy córki znika uśmiech. Zamaszystym ruchem zrywa z matki elegancką suknię. Karla zostaje w samej bieliźnie. Ten gest obnażenia staje się prawdziwym początkiem spektaklu.

Karlę gra Dominika Bednarczyk, Julię Sara Celler-Jezierska. Można powiedzieć – aktorski dream team. Bednarczyk ma znakomity okres w Teatrze im. Juliusza Słowackiego, co rola to wydarzenie, pochwały, cmokanie znawców. Z Iwonę Kempą często eksplorowały Bergmana przez ostatnie 20 lat. Postacie z jego tekstów zbudowały aktorski wizerunek Bednarczyk jako mistrzyni niuansowania intencji i emocji jej scenicznych bohaterek. Zawsze unikała banału, nie grała kobiet cierpiących i skrzywdzonych, tylko silne i skomplikowane, rozdarte między przeciwstawnymi uczuciami, badające zło w głowie, pozwalające sobie mieć uprzedzenia i nie mieć racji.

Sara Celler-Jezierska była podporą wałbrzyskiego Teatru Szaniawskiego, eksperymentowała z aktorską ekspresją, stawiała na formę, lubiła cielesne transformacje (gombrowiczowska Iwona u Jaremki, zabawny trupi demon z Laumy Magdy Miklasz, osoba zjednoczona z mechanicznym ramieniem eutanazyjnym w Maszynie Jagody Szlec). Od pięciu lat wolny strzelec, można polować na jej nowe role w różnych teatrach i projektach warszawskich.

fot. Piotr Kubic

W spektaklu Łazarkiewicz to Celler-Jezierska bez przerwy mówi, Bednarczyk gra twarzą. Ale to taka twarz, której najbliżej do maski. Trzy-cztery grymasy i dwie miny, usta otwarte do bezgłośnego krzyku, obraz pustki wewnętrznej, pulsowanie cierpienia. Twarz – tłuczony kamień, twarzy – wymazana korektorem biała kartka papieru, na której kiedyś był list z wyznaniem.

Monolog córki to litania pretensji do matki. Nie chciała jej urodzić, nie poświęcała jej uwagi w dzieciństwie, uważała, że dziecko przeszkadza jej w karierze. Nie dostrzegła, że córka też została aktorką. Nie widziała, że ojczym wykorzystuje ją seksualnie… I teraz, kiedy zamilkła, kiedy jest w depresji wszystko zależy od dobrej woli Julii. Opiekuje się matką, ale nie chce zrozumieć jej stuporu. To ostatnia szansa, żeby wyrównać rachunki, wypowiedzieć siebie, naprawić relację.

Od strony psychologicznej wszystko w spektaklu Teatru Barakah jest logiczne i precyzyjne. Traumy odsłaniają się po kolei, powstaje efekt schodzenia w głąb świadomości córki. Dominika Bednarczyk trwa w afazji, ale pytanie czemu przestała grać, wychodzić z domu a potem mówić, dostaje w spektaklu bardzo szybko odpowiedź. Więcej – Bednarczyk odzyskuje słowa, mówi naprzemiennie z Celler-Jezierską do mikrofonu, ich głosy zestrajają się w melorecytowany kanon. To raczej projekcja Julii niż realna sytuacja, ale faktem jest, że aktorka i reżyserka z konkretnego powodu uciekają od niemej Karli. Z offu słyszymy nagranie jej głosu.

Multimedia stanowią duży atut spektaklu: aktorki są filmowanie z góry, z sufitu, tworzą na podłodze efektowne kompozycje ze swoich ciał. To jakby zatrzymane kinowe kadry. Potem na ekranie pojawiają się zwrócone do siebie profile bohaterek: córka patrzy na matkę, matka na córkę. Czym dla siebie są obie kobiety pokaże nałożenie na siebie dwóch twarzy aktorek, żeby powstała jedna osoba. Aktorki mają pojedynczą przebiórkę na oczach widzów – wyjściowe czarne sukienki zostają zamienione na strój domowy. W jednej ze scen dochodzi stolik z filiżankami herbaty i to już chyba wszystko. Symboliczne znaczenie ma także foliowa kurtyna, którą córka zasłania scenę z wyświetloną na niej zmiętą twarzą matko-córki.

Monologi Julii rozdzielone są układami a właściwie dialogami choreograficznymi między postaciami. Wytrącanie z pozycji, zbijanie partnerki, tworzenie jednego ciała z dwóch. Bliskość i równocześnie obcość to tematy tych działań. Same w sobie efektowne, ale czuć w spektaklu ich dygresyjny charakter – są ruchowymi intermediami, przerywnikami i przygrywkami przed kolejnym skokiem i uderzeniem córki w matkę.

fot. Piotr Kubic

Przedstawienie Łazarkiewicz jest jednolite kolorystycznie (czerń i odcienie szarości) i niestety jednolite w nastroju. Konwencja wypełnia się do końca, bez żadnych zaskoczeń i psychologicznych lub estetycznych przełamań. Czuć w tym projekcie taką uczciwą solenność, która wymusza szacunek, ale nie porywa. Chwilę po wyjściu z teatru na Paulińskiej zastanawiałem się dlaczego. I żeby zrozumieć, co nie działa w nowej premierze Barakah trzeba cofnąć się do filmów Bergmana.

W Personie oglądaliśmy dwie obce sobie osoby i ich równoległe trwanie. Milczy aktorka i zajmuje się nią pielęgniarka. Nie znały się wcześniej. Trudno o bardziej różne kobiety. Nic kluczowego o sobie nie wiedzą. Milczenie obcej kobiety jest bardziej nieprzeniknione niż milczenie bliskiej. W filmie pielęgniarka nie próbowała rozwikłać tajemnicy afatycznych zachowań jej podopiecznej – w grze pozostawały cały czas różne wyjaśnienia: trauma, eksperyment, wypalenie zawodowe a nawet długotrwały proces przygotowania do roli wariatki w stuporze. Przez swoją manifestacyjna odmienność opiekująca i zaopiekowana stawały się podobne do siebie. Obie kobiety jakby przeglądały się w lustrze. Pielęgniarka opowiadała o sobie w nadziei, że trafi jakąś opowieścią w czuły punkt chorej, nastąpi reakcja. I to gadanie było cierpieniem a nie milczenie.

Z kolei w Sonacie jesiennej matka odpowiadała na zarzuty córki, broniła się, tłumaczyła, zanim nastąpiła eksplozja pretensji i rodzinne pranie brudów to ona miała przewagę, widzieliśmy jej toksyczny urok w pełnej krasie.

U Łazarkiewicz w Personie, K2 racje matki przykryło milczenie. Znamy jej zachowanie, winy i grzechy tylko z relacji Julii. Córka nie wątpi, że matka jest zdrowa. Jej milczenie ma charakter wyparcia, obrażenia się na świat. Dlatego można ją atakować, bezkarnie maglować psychicznie. Nie ma rodzinnej psychodramy, jest rodzinna kłótnia. Ten, kto milczy, nie ma racji.

Najgorszym pomysłem realizatorów było sklejenie dwóch sytuacji z dwóch różnych scenariuszy Bergmana. Nie mówię, że ich się nie da skleić, po prostu one na siebie w krakowskim przedstawieniu źle reagują, ciągną się w dół. Zamiast pogłębiać, spłycają się nawzajem.

Spektakl trwa zdecydowanie za krótko a przez to za szybko wychodzimy z tego uwikłania we dwoje. Skoro jest krótko i wszystko dzieje się za szybko powstaje wrażenie powierzchowności w prezentacji problemu przedstawienia. Katalog win rodzicielskich staje się nieznośnie przewidywalny. To już nie zagadka do rozwikłania tylko wykład o koszmarze dorastania w rodzinie artystycznej.

Rzecz jasna znajdą się widzowie i krytycy, którzy powiedzą: a co ty się Drewniak tak czepiasz!? Przecież to spektakl na ważny temat, porządnie grany, profesjonalnie i z wyczuciem montowany. Matki i córki mogą traktować go jako sceniczną terapię.

A ja się czepiam, bo hasło „Bergman” i obsada spektaklu obiecały mi na początku za dużo. Bo Bergman, nawet w postaci pastiszu czy apokryfu zawsze powinien być jak wiertło, która wkręca się w mózg i na tym nie poprzestaje. Śruba przebija nas na wylot. Na dobrym, prawdziwym Bergmanie masz na koniec głowę przytwierdzoną do ściany obok.

Idźcie do Barakah i sprawdźcie, czy mam rację.

Dodaj komentarz

Łukasz Drewniak

Łukasz Drewniak jest krytykiem teatralnym, redaktorem, moderatorem, selekcjonerem
i konsultantem. Ekspert od współczesnego teatru litewskiego. Wykładowca Akademii Teatralnej w Warszawie. Założyciel i pierwszy redaktor naczelny Gazety Teatralnej „Didaskalia”. Redaktor książek„ Dziennik podróży z Kantorem” Wacława i Lesława Janickich oraz biografii Izabelli Cywińskiej „Dziewczyna z Kamienia”. Dyrektor artystyczny Krakowskich Reminiscencji Teatralnych w latach 2002–2005. Pomysłodawca tyskiego
TopOFFFestival. Wieloletni recenzent teatralny „Tygodnika Powszechnego" (1995–2005), „Przekroju” (1999–2012), „Dziennika. Gazety prawnej” (2005–2010). Do roku 2015 współpracował z TVP Kultura jako redaktor i prezenter.

Selekcjoner konkursu o Złotego Yoricka w ramach Gdańskiego Festiwalu Szekspirowskiego.

W latach 2014 – 2024 współtworzył program impresaryjny lubelskiego Teatru Starego i prowadził na tej scenie cykl debat „Bitwa o kulturę”.

Na portalu teatralny.pl był autorem cyklu „Kołonotatnik” (380 cotygodniowych odsłon), na który składały się teksty publicystyczne, eseje teatralne, recenzje i facecje. Kołonotatnik. Codziennik o teatrze Łukasza Drewniaka to logiczna kontynuacja i rozszerzenie tamtej blogo-rubryki.