Prawie rok temu, zaraz po wygraniu konkursu w Narodowym Starym Teatrze zwycięski duet Dorota Ignatjew i Jakub Skrzywanek opublikował list otwarty, w którym przedstawił wyniki wewnętrznego głosowania w zespole na ich wspólną kandydaturę a nie rozkład głosów w komisji konkursowej powołanej przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Ignatjew i Skrzywanek chwalili się skalą poparcia i dziękowali krakowskim aktorom, technikom i administracji teatru a nie komisji i ministerstwu.
Było w tym liście coś symbolicznego i przełomowego. Bo pokazywał jasno, że właściwy konkurs odbył się kiedy indziej, dużo wcześniej niż komisyjne przesłuchanie kandydatów na dyrektora. Że to zespół Starego sam szukał kandydatów, wymyślił zestawienie nazwisk w duecie, namówił do startu.
W gmachu przy Jagiellońskiej odbyły się oczywiście spotkania kandydatów z załogą teatru czyli duetu Ignatjew/Skrzywanek i ich jedynego kontrkandydata, szefa Łaźni Nowej Bartosza Szydłowskiego. Zespół wysłuchał obu programów, ale nawet ta prezentacja była już prezentacją pro forma. Kwestię personaliów rozstrzygnięto tak naprawdę jeszcze przed tymi spotkaniami. I było tak, jak za czasów oporu przeciwko narzuconemu przez PIS dyrektorowi Markowi Mikosowi, kiedy w celu ratowania „tak zwanej substancji” Starego obowiązki merytoryczne (dobór reżyserów i tytułów, odbiór spektakli) przejęła Rada Artystyczna teatru, to teraz zespół i jego liderzy weszli w kompetencje konkursowe ministerstwa.
Już sam fakt, że w konkursie (mimo wielu przymiarek) wystartowało ostatecznie tak mało osób, świadczy, że już przed konkursem było pozamiatane. Środowisko wiedziało, kogo chce zespół i wiedziało, że ministerstwo temu chceniu nie będzie się opierać.
Myśleliśmy wtedy, że po władzy, która narzucała niechcianych dyrektorów zespołom teatralnym, przyszła władza, która decyzję o tym, kto będzie dyrektorem teatru oddaje w ręce zespołów a te wybierają kogo chcą.
Nazwijmy to „demokracją bufetową”, nazwijmy „samostanowieniem zespołów”, jak zwał, tak zwał, ale sedno procesu, który obserwowaliśmy w Starym, można sprowadzić do tezy o upodmiotowieniu zespołu teatralnego.
Czyj jest teatr?
Przez wiele lat, zwłaszcza za PISu pytaliśmy, czyj jest teatr? Było to pytanie kluczowe w kontekście zwalniania przez władzę niepokornych dyrektorów i zastępowania ich partyjnymi nominantami lub karierowiczami. Takie niechciane nominacje kończyły się rebrandingiem sceny, dezintegracją zespołu, odpływem widzów, upadkiem repertuaru, prowincjonalizacją teatru. Polityczne nominacje wywoływały zamęt w instytucji, protestowali aktorzy, publiczność, publicyści, krytycy.
Nie tyle broniliśmy konkretnych ludzi, odwoływanych dyrektorów, co broniliśmy zespoły, których istnienie było zagrożone odejściem ich liderów. Zespół, dobry zespół, stały zespół to tkanka wrażliwa, ludzka konstelacja tworzona latami. Nośnik pamięci teatralnej, warunek długowieczności legendarnych spektakli. Znak jakości. Kiedy znika z teatru chciany dyrektor i zastępuje go dyrektor niechciany, układanka personalna wewnątrz instytucji, równowaga między tradycją a współczesnością sypie się jak domek z kart.
PiS o tym wiedział, dlatego forsował zmiany. Robił konkursy, szukał swoich ludzi. Miało to prowadzić do pacyfikacji niepokornych scen. Tych zbyt upolitycznionych, tych zbyt odważnych obyczajowo, tych, na których grano antykościelne spektakle. Teatr wewnętrznie skłócony, rozbity zespół, przerzedzony repertuar, bojkotowany dyrektor oznaczał dla władzy jedno – teatr będzie siedział cicho. Nie wygeneruje żadnej medialnej, ogólnokrajowej awantury niby to artystycznej, ale z politycznym skutkiem.
Więc pytaliśmy: czy teatr ma być częścią polityki rządowej? Czy należy do organizatora? Czy teatry publiczne grają za pieniądze publiczne czy pieniądze partyjne? Czy władza może karać teatry za repertuar, za konkretny spektakl, za jedno nazwisko twórcy, za jedno zdanie w przedstawieniu? Chcieliśmy wiedzieć, kiedy cenzura polityczna zmienia się w cenzurę ekonomiczną? I kto w takim razie reprezentuje teatr przed obliczem władzy i wobec społeczeństwa? Czy teatr jest teatrem dyrektora? Teatrem środowiska? Teatrem krytyki? Czy właścicielem teatru w jego ostatnim wcieleniu są widzowie, którzy do niego chodzą, zgadzają się z ideą, jaka mu przyświeca i ze sposobem, w jaki działa? Czy teatr to gmach z szyldem, czy może zespół, który w nim pracuje?
Wśród wielu możliwych odpowiedzi na powyższe pytania najbardziej racjonalna zawsze wydawała mi się teza, że teatr należy do zespołu. Że to zespół jest w teatrze podmiotowy, dyrektor i organizator, gościnni twórcy i publiczność są tylko partnerami w szlifowaniu przez niego własnej podmiotowości, czyli świadomości tego, jaki jest i dokąd zmierza. Oczywiście równie dobrze można by ustawić w centrum tej odpowiedzi postać dyrektora-artysty, wizjonera i zbudować podobny tekst o podmiotowości artysty, o jego prawie do wolności twórczej, modelowania placówki w zgodzie ze swoją wizją. Można by także, gdybyśmy mieszkali i działali w Niemczech, znaleźć światłe władze lokalne, które prowadzą długofalową i dalekowzroczną politykę kulturalną, dbając, żeby teatr miał się jak pączek w maśle i walczą o najlepszych menedżerów, kuszą wieloletnimi kontraktami najbardziej gorące nazwiska. Zapewniają parasol ochronny. I wtedy teatr jest najbardziej ich: światłych władz.
Ale jesteśmy w Polsce, tradycyjnym modelem polskiej sceny jest teatr zespołowy i postanowiłem się tego przynajmniej przez najbliższe lata trzymać. Naprawdę myślałem, że po PISie i jego wybrykach na niwie teatralnej, wiara w podmiotowość zespołów obowiązuje także naszą, demokratyczną stronę. Owszem, zakres tej podmiotowości podlega ciągłym negocjacjom, ale jeśli pytamy o przyszłość teatru, to słuchamy odpowiedzi zespołu: wszystkich jego pionów – artystycznego, technicznego, administracyjnego.
Zespół jako zespół
Przebieg konkursu w Narodowym Starym Teatrze mógł być drogowskazem dla ministerstwa i innych organizatorów, kogo słuchać w sporze o teatr, komu oddać realną władzę – nie na okres jednej kadencji, tylko w chwili, kiedy decyduje się los tej ewentualnej kadencji.
Co by to komu szkodziło, żeby w ramach eksperymentu lub społecznej potrzeby chwili przez najbliższe sezony organizatorzy sprawdzili, jakich dyrektorów wybierają sobie zespoły? Czasy zespołów zamkniętych, nieznających współczesnego teatru, niechętnych do zmian i nowych nazwisk już bezpowrotnie chyba minęły. Skoro nie słucha się krytyków-ekspertów, skoro organizatorzy konkursów najczęściej organizują je w ciemno na zasadzie a może ktoś się zgłosi, albo mają kandydata dogadanego wcześniej i próbują go przepchnąć przez konkurs fasadowy wbrew ekspertom i zespołowi, może warto sprawdzić, co wyniknęłoby z rządów dyrektorów podpowiedzianych przez zespół.
Moim zdaniem szkody nie będą większe niż w przypadku zwycięstwa osoby przypadkowej lub pozbawionej kompetencji a chcianej przez organizatora.
Kogo zwykle proponują zespoły na swoich szefów, kogo popierają?
– osobę, którą znają od lat, członka zespołu aktorskiego lub ekipy administracyjnej
– reżysera, który z powodzeniem i bezprzemocowo pracował na tej scenie
– twórcę, z tak zwaną dobrą opinią w środowisku: ratownika repertuaru, mediatora zwaśnionych stron, bufetowego psychologa
– gorące nazwisko w branży, z którym zespół chce się spotkać i którego spektakle zapewnią medialny szum
Zespół nie chce tym wyborem zrobić sobie krzywdy, więc nie zatrudni finansowego aferzysty, człowieka z oskarżeniami o mobbing, nieudolnego zarządcę, reżysera niekomunikatywnego. Opinie o urzędujących dyrektorach lub twórcach aspirujących do tej roli wędrują po środowisku, nie ważne czy są sprawiedliwe czy nie, ale są. Ten kanał informacji jest niezależny od rankingu artystycznego. Urzędnicy dowiadują się o czymś istotnym o wiele później niż zainteresowany zespół.
Minusem takiego zespołowego wybierania dyrektora będzie prawdopodobnie niepisany pakt o utrzymaniu dotychczasowego zatrudnienia, ograniczeniu występów aktorów gościnnych, równej eksploatacji całego zespołu. Nie oznacza to oczywiście, że dyrektor wybrany przez zespół będzie jego zakładnikiem: żadnych zmian, etat to świętość, muszą być podwyżki!
Zdarzają się dyrektorzy, którzy zaproszeni przez załogę deklarują od razu: wybraliście mnie dla dobra teatru a nie konkretnych osób. Zespół to coś więcej niż zbiór dobrych i gorszych aktorów. Długoletnich lub odziedziczonych po poprzedniej dyrekcji pracowników. Żeby zespół był jeszcze lepszy musimy robić stopniowo rewolucję kadrową. No i zespoły to akceptują, bo przecież nikt nie widzi się od razu w zbiorze tych gorszych i niepotrzebnych. Nazywamy to chirurgicznymi cięciami. Pacjent musi na taką operację wyrazić zgodę.
Przypadek Narodowego Starego Teatru nie był odosobnionym zdarzeniem: TR Warszawa pozbył się Grzegorza Jarzyny i jednomyślnie wsparł Annę Rochowską, pedagoga z teatru, która konkurs wygrała. Teatr Kwadrat po Andrzeju Najmanie postawił na aktorkę z zespołu, Ewę Wencel, która konkurs wygrała. Poparcie zespołu Teatru Współczesnego w Warszawie przeszło po odejściu Macieja Englerta na duet Malajkat-Hycnar i także tutaj nie było finalnych niespodzianek. Wygrali ci, którzy mieli wygrać.
Wydawało się więc, że teraz to będzie norma. Mimo istniejących innych modeli obejmowania dyrekcji. Bo przecież są sceny, gdzie nikt zespołu o zdanie nie pytał, którymi teraz kieruje oddelegowany przez organizatora urzędnik z Wydziału Kultury (Teatr Mickiewicza w Częstochowie, Teatr Rozrywki w Chorzowie, Teatr Stary w Lublinie, Teatr Polski we Wrocławiu, Teatr Miejski w Gliwicach).
Jacek Głomb w Legnicy jest w trakcie testowania odmiennego rozwiązania: odchodzący dyrektor namaszcza następcę, który przez najbliższy sezon uczy się zawodu, poznaje zespół: jak mu się uda, uzyska akceptację Marszałka i pracowników teatru, zostanie nowym szefem. Nadal też mamy dyrektorów z nominacji wybranych w trybie pozakonkursowym (Wojciech Faruga w warszawskim Teatrze Dramatycznym) lub reżyserów i reżyserki, którzy wygrali regularny konkurs choć nie byli faworytami, przekonali do siebie komisje i organizatora: zespół czeka, co z tego wyniknie.
Chaos i nierówność
Ministerstwo zaczęło dobrze, ale jak zawsze skończyło fatalnie. W tej chwili panuje absolutny chaos w trybie konkursowym. Niby wszędzie mają być konkursy, ale pojawiają się od tego odstępstwa. Organizatorzy mają inne wizje, ba – ministerstwo samo zmienia zdanie. Hanna Wróblewska najpierw zapowiada kluczowe konkursy w Teatrze Wielkim i Teatrze Narodowym, po czym rakiem wycofuje się z konkursu operalnego a na Scenie Narodowej całe zamieszanie kończy się konkursem zamkniętym. Zaproszenie dotyczy czwórki wybrańców: przy całym szacunku dla wszystkich startujących klucz ich doboru nie jest do końca jasny. Bo nie wiadomo, czy Wróblewska szuka teamu eksperckiego, reżysera-menedżera, reżysera kultowego czy kompetentnego historyka teatru. Starcie w Teatrze Narodowym będzie tak naprawdę wyborem stylu zarządzania i pozycji dyrektora w procesie pracy a nie wskazaniem najlepszego programu artystycznego.
Zauważmy, że przeciwko konkursowi protestował zespół Teatru Narodowego. Upubliczniono list podpisany przez załogę z prośbą o pozostawienie na stanowiskach duetu Englert-Torończyk. Minister Wróblewska – dopiero co tak czuła na opinie krakowskiego zespołu Sceny Narodowej – pozostała głucha na apele innej grupy, pracującej w miejscu, o takim samym statusie instytucji narodowej.
Czyli co – są lepsze i gorsze „zespoły narodowe”? Już się zmieniła polityka w ministerstwie i nie słuchamy głosy załogi? A może ministerstwo i inni idący w jego ślady organizatorzy zaczną sobie wybierać, które zespoły są podmiotowe a które nie są.
Podmiotowym pozwalamy na wszystko, nie podmiotowe podlegają procedurom konkursowym.
Niedawno Karolina Ochab ogłosiła swoje odejście z Teatru Nowego. W Warszawie więc od razu padło hasło z Ratusza: „konieczny jest konkurs”. Zespół znalazł następcę Ochab – Michała Merczyńskiego. W liście otwartym akcentował specyfikę tej instytucji, jej teraźniejsze, dożywotnie przyspawanie do osoby Krzysztofa Warlikowskiego. I zażądał akceptacji swojego wyboru. Parafrazuję: „Michał Merczyński. Tylko Merczyński. Konkurs nie ma sensu bo nikt poza nim nie zrozumie nas, my mu nie zaufamy. Więc nie róbcie konkursu. Inaczej odejdziemy.”
Założę się o każde pieniądze, że w tym przypadku warszawski Ratusz ugnie się pod presją i albo nominuje Merczyńskiego bez konkursu, albo Merczyński taki pseudo-konkurs wygra. Bo po co komu zamęt w Nowym? Po co dla konkursowej zasady psuć chwiejną równowagę przy Madalińskiego?
Trzymam kciuki właśnie za taką decyzję, ale zastanawiam się nad problemem nierównego traktowania podmiotów polskiego życia teatralnego.
Czemu jedne zespoły są podmiotowe a inne nie są? Co lub kto decyduje o podmiotowości?
Być może pierwszym krokiem do podmiotowości jest marka. A to znaczyłoby, że zespoły pracujące w najlepszych teatrach i teatry z sukcesami mają więcej praw niż zespoły średnie, działające w mniejszych ośrodkach. Przekładając to na język prawny wyszłoby na przykład, że istnieje obywatelstwo pierwszej i drugiej kategorii, że ci lepsi mają więcej możliwości i wolności od tych drugich, gorszych. Trudno mi to rozwiązanie zaakceptować.
A może podmiotowym staje się zespół, którego było stać na wspólne działanie w sytuacji zagrożenia? I wtedy podmiotowy jest zespół Teatru Słowackiego a nie są nim aktorzy z Teatru Węgierki w Białymstoku. O podmiotowość mogłyby się też starać zespoły nieskonfliktowane wewnętrznie, rozmawiające jako całość z organizatorem, prezentujące jedno stanowisko a nie podzielone i skłócone grupki sprzecznych interesów. Dwie, trzy frakcje aktorskie różnią się ze sobą we wszystkim, pion techniczny myśli jeszcze inaczej, administracja nie zgadza się z nikim. Zdarzają się takie zespoły, choć to nie jest reguła a raczej wyjątek. Podmiotowy zespół nie jest zespołem podzielonym. Wtedy władza wie z kim rozmawia i co ten zespół chce. Ale dlaczego członek podzielonego zespołu miałby być traktowany gorzej, inaczej, surowiej niż członek zespołu zjednoczonego? Przecież podziały wewnętrze nie zawsze są winą zespołu. Czasem to dyrekcje, urzędnicy, krytycy i aktywiści skłócają związki i ludzi na zakładzie.
Nie moją rolą jest podpowiadać, kto powinien być dyrektorem w tym lub innym teatrze w Polsce. W czasach zamieszania proceduralnego, stosowania raz po raz odmiennych kryteriów przez ministerstwo i innych organizatorów proponuję opcję najprostszą i najbezpieczniejszą. Uznajmy podmiotowość wszystkich zespołów. Teraz uwaga hardkor! – nawet Teatru Polskiego we Wrocławiu. Ludzie, którzy przyszli z Cezarym Morawskim i potem za Szurmieja są już na etatach 8 lat. Są u siebie, czy nam się to podoba czy nie. To oni powinni zrozumieć, że trzeba zmian, nie szykujmy im zwolnień grupowych. I karania za pracę w teatrze, który dziś nie wytrzymuje porównań z epoką Mieszkowskiego, Miśkiewicza, Wekslera czy nawet Toszy.
Jeśli zespół nie chce konkursu, spróbujmy zrozumieć dlaczego.
Jeśli zespół ma swojego kandydata, niech ten kandydat wygra.
Słuchanie zespołów zwalnia organizatora z części odpowiedzialności za sukces lub klęskę dyrekcji. „Chcieliście, to macie, nie narzekajcie!” – powie władza w momencie kryzysu. Błąd personalny załogi łatwiej poprawić niż błąd organizatora, czy komisji konkursowej. Tak mi się wydaje, choć mogę nie mieć racji.
W konkursie na dyrektora Narodowego Starego Teatru zespół miał de facto czwórkę przedstawicieli – Hanna Wróblewska oddała swoje miejsce teatralnej księgowej. Żeby wybrać dyrektora potrzeba było 5 głosów. Nie chcę powiedzieć, że to były słuszne proporcje (do zwycięstwa kandydata zjednoczonego zespołu brakowałoby w krakowskim konkursie tylko jednego głosu), mówię, że byliśmy świadkami pewnego precedensu.
Nawołuję więc nie tyle do zmian w przepisach, ile proszę o gentelmen’s agreement.
Zespoły są równe. Słuchajmy zespołów.
Szkoda, że Pan nie zdefiniował pojęcia „zespół”. Zespół aktorski to zazwyczaj około 20% pracowników teatru. Często nawet dyrektorzy zapominają o reszcie, bo tylko dbają o to, żeby utrzymać poparcie zespołu aktorskiego. Pozostałymi nikt się nie przyjmuje, nawet organizatorzy. A do jakiego teatru nie sięgnąć, to każdy skrywa mniejsze lub większe problemy.
Ma Pani rację. Ale w pierwszym akapicie pisząc o liście Ignatjew i Skrzywanka do zespołu wymieniam trzy podstawowe działy teatralne i z kontekstu wynika, że właśnie całość zatrudnionych nazywam zespołem. I tak o tym zawsze myślałem. Przed chwilą robiąc druga korektę tekstu, bo przeszły jakieś literówki, dopisałem parę rozszerzeń na temat, który panią interesuje. Dziękuję za zwrócenie uwagi
Czyj jest teatr?
Mnie się wydaje, że teatr jest głównej księgowej. Przecież znamy przypadek czy liczne przypadki, że główna księgowa doniosła na dyrektora. To jest tzw dbałość o finanse publiczne. Ponoć przekroczył on budżet na reżyserię pewnej sztuki o kilka tysięcy zł. Wcześniej w tym teatrze był pewien wielki dyrektor, „menago”, który nawet trzy teatry w jednym czasie był w stanie prowadzić. A przed swoim końcem powołał zw.zawodowe i to „Solidarność”. Tzn solidarność z dyrektorem. Związki nie aktorów czy innych artystycznych ale tych innych zupełnie nieartystycznych. To też zespół. Oni też tworzą teatr jako wydarzenie artystyczne? Zespół, wespół a może popsuł. I te związki teraz współuczestniczą w wyborze nowego dyrektora, oczywiście wespół, zespół. Tak więc zespół, jaki zespół…
Ja zawsze byłem sam sobą bez zespół, wespół.
Mógłbym postawić swoją diagnozę, dlaczego w tym teatrze jest tak źle i z czego to wynika, oczywiście to jest długa historia, lat kilkanaście…
W sztuce obowiązuje demokracja i wybory?
Sprzątaczki mają wybierać dyrektora dla aktorów? Zaznaczam, że nie jestem bynajmniej aktorem i często widzę ich „nędzę”, ale sprzątaczki, czy montażyści? Rozumiem, że jeszcze gł.księgowa może donieść tam gdzie trzeba czy też jemiołować, ale sprzątaczki czy portierzy…
No nie wiem… czy też księgowość, koordynator ds. artystycznych, dział techniczny, szewc, tapicer. Oczywiście im wszystkim należy się szacunek, ale przecież nie pracują za darmo. Tak więc jaki zespół? A może ci czy inni co dają tzw. dotację podmiotową?
A może zlikwidować teatry?
Czy sztuka może być zespołowa?
T.Mann, T.Bernhard… tutaj jest sprawa prosta.
To tak z „uszatego fotela”…
(ten sam komentarz wpisałem w innym tj złym miejscu, trochę gubię się na tym blogu)
Szanowny Panie, zacznę od końca. Wpisał Pan swój komentarz we właściwym miejscu. Ale dla przypomnienia – czytamy tekst w całości a na dole strony jest puste miejsce na wypowiedź czytelnika. Wpisujemy co chcemy i wysyłamy. Jako administrator zatwierdzam komentarz i jest widoczny. Jeśli chce Pan bardzo zaatakować aktora bloga polecam „kącik hejtera”. Poza moją córką, nikt tam się na razie nie wpisał. Jeśli same pochwały – jest rubryka dla milusińskich. Merytoryczne komentarze sa pod tekstem. Ad rem.
Idea o wybieraniu dyrektora przez zespół nie jest moja. Ja tylko wyciągam wnioski z pewnej praktyki. Zdarzają sie przypadki, kiedy zespół broni dyrektora przed odwołaniem i są sytuacje, gdy solidarnie chce go odwołać. No i są też takie, kiedy chce kogoś do siebie na szefa. O tym właśnie opowiadam. Trochę Pan w swoim teście wyostrza i wypacza problem. Przecież nie teatralna sprzątaczka sama wybiera dyrektora, ale powinna mieć prawo głosu, być w związkach takich, lub innych, które opowiadają sie za jakimś kandydatem. Czuję trochę pogardę i lekceważenie w pana wypowiedzi na temat kompetencji obywateli czy pracowników w bardziej demokratycznym systemie. Przecież mnie też wkurza, że pijaczek spod sklepu ma tak samo jak ja i pan jeden głos i może głosując lub nie kształtować polska politykę zagraniczną. Być może głos sprzątaczki, kilku osób, które myślą jak ona mógłby decydować o tym, kto będzie dyrektorem, gdyby kandydaci szli łeb w łeb. Ale zawahałbym się, gdyby kazano nam znów myśleć, że zespół to tylko aktorzy. Pan wie i ja wiem, że pion techniczny, maszyniści, akustycy, oświetleniowcy znają się na teatrze lepiej niż niejeden młody aktor czy reżyser. od razu rozpoznają ściemę i niekompetencję dyrektora. PR może prześwietlić program, kasa powie na głos co myśli o sprzedawaniu takiego czy innego tytułu. Nie blokowałbym tych głosów. Tym bardziej, że ani Pan ani ja nie ustalamy regulaminów konkursu i nie tworzymy układu sił wewnątrz teatru. Jeśli myśli Pan, ze urzędnicy od organizatora znają się bardziej na teatrze niż pracownicy teatru z każdego pionu, to się Pan grubo myli. Od wielu lat zespół ma swoich reprezentantów w komisji konkursowej – zwykle dwa miejsca. W konkursie na dyrektora Starego Teatru do tych dwóch doszły jeszcze dwa – jedno decyzją minister, drugie dzięki łączeniu przez szanowaną osobę z zespołu kilku funkcji w polskim życiu teatralnym. Skoro tak silna reprezentacja zespołu była w krakowskim konkursie, czemu nie może tak być przy innych konkursach? Dlaczego inne zespoły mają mieć trudniej w forsowaniu swojego kandydata? Mnie chodzi o równość. Równe traktowanie wszystkich zespołów teatralnych w tym kraju. Przynajmniej tych niepokłóconych. Jeśli przez najbliższe lata oddamy im część władzy, przy kolejnym zwrocie politycznym, czystce kadrowej i narzucaniu przez polityków swoich nominatów, wzmocniony głos zespołu może być jedyną szansą na niezależność teatru. I o to toczy się gra a nie o ważność księgowej w teatrze czy pozwolenie, by o wyborze dyrektora decydowała przysłowiowa sprzątaczka z Pana komentarza. Serdecznie pozdrawiam!
Pracowałem w teatrze kilkanaście lat i wiem co o teatrze i np sztukach teatralnych wie tzw zespół. Dla znacznej części to jest tylko miejsce pracy i ważne aby dobrze płacili. Najlepszy dyrektor to ten, który zapewni duże wynagrodzenia i premie poprzez koneksje polityczne. Niektórzy to są nawet wtórni analfabeci czy gorzej.
I taki zespół czy część zespołu tworzy związki, które np. później mają prawo głosu w konkursie.
Generalnie nie ma dobrego rozwiązania i reguły, być może mam niewielkie pole widzenia bo jeden czy dwa teatry.
Akurat pijaczek spod sklepu to ja tutaj nie mam żadnych zastrzeżeń bo dotyczy to czegoś innego. Pijaczek spod sklepu to też człowiek i szanuję jego prawa w tym wyborcze. Tu jest i powinna być demokracja. Pijaczek, sprzątaczka mają takie same prawa. I nawet uważam, że pijaczek ma za małe prawa w sytuacji gdy państwo polskie rozdaje na lewo i prawo 800+ a taki pijaczek aby coś wypić to musi przegrzebać ileś tam śmietników i zebrać mnóstwo złomu i puszek po piwie. Ciężką i uczciwa praca w przeciwieństwie np do pracy wielu księgowych w teatrze. Szanuję pijaczków jeśli oczywiście za bardzo nie śmierdzą, często to są nawet ciekawi ludzie, niektórzy.
Ale demokracja w teatrze i zespół? Przecież w sztuce zespołowej także decydują chyba indywidualności i tutaj nie ma znaczenia jak te indywidualności oceniane są np przez sprzątaczkę ale też gł.księgową czy montażystów czy inne zawody teatralne.
Choć K.Lupa ponoć przegrał z montażystami. Zresztą to bardzo skomplikowany problem.
Czy montażysta może oceniać K.Lupę?
Np Lupa wyreżyserował kiedyś pewną sztukę o F.Nietzsche i tutaj aby coś powiedzieć to trzeba trochę wiedzieć kto to jest ten Nietzsche, znać jego dzieła i życiorys. Akurat mógłbym coś tam powiedzieć…
Kiedyś chciałem jedną pańcię z teatru zastrzelić swoją mądrością i powiedziałem, że ja czytam np Kierkegaarda. A ona, że czyta Harlekiny. I zastrzeliła mnie, ona mnie. Oczywiście nie wie kto to ten Kierkegaard, ale wyszedłem na głupca.
I takie pańcie tworzą zespół i związki i wybierają dyrektorów?
No i jak taka pańcia z teatru może np ocenić
K.Lupę? Pomijam już mój ambiwalentny stosunek do tegoż Lupy.
Tak więc sam nie wiem.
Z pewnością mało wiem o teatrach tak szerzej i mój komentarz jest głęboko osobisty, taka ciekawostka.
Także serdecznie pozdrawiam.
A już tak konkretnie i bez kamuflowania to jestem ciekaw co Pan sądzi o Teatrze Jaracza. Przecież tam też jest konkurs i też w konkursie bierze udział „zespół” tzn przedstawiciele dwóch związków. Co Pan sądzi o tym Teatrze i ewolucji czy zmianach, bo przecież kiedyś był W.Nowicki i W.Zawodziński, później WZ został zastąpiony przez S.Majewskiego.
Później znów WZ z M.Kowalską, później M.Hycnar, później Chorosiński, a teraz kto?
Wracając do polityki to przecież o ile Chorosiński to ewidentnie wiadomo, to czy ktoś zastanawiał się skąd M.Kowalska i kto za nią stoi, tutaj jest to bardziej zawoalowane ale czy też sprawa jest czysta i oczywista? M.Kowalska sprytniej to rozegrała bez narażania się na takie ostre ataki. Chorosiński ma żonę a M.Kowalska miała męża, tak to zakończę.
Tak więc zespół w tym Teatrze, no nie wiem, powstrzymam się.
I teraz co? Konkurs? M.Grzegorzek 2 głosy za, 7 wstrzymujących i to za mało?
Grzegorzek wiadomo, co i kto i jakie historie. Czyli zostaję M.Kowalska?
I to jest ta ewolucja Teatru.
WZ wracając w 2017 roku na pierwszym spotkaniu z pracownikami powiedział, że żadnych rozliczeń nie będzie. I to był wg mnie jego błąd, bo to on został „rozliczony” i zwolniony.
No ale ja byłem w tym Teatrze na uboczu jednak przez kilkanaście lat i mam swoje obserwacje i odczucia, i poznałem tych ludzi zwłaszcza tzw zespół od podszewki.
Czyli co?
Będzie jakiś skok do basenu?
Przypomniałem sobie pewną pańską notkę.
Niestety Teatr ten tak nisko upadł, że konkurs w tym Teatrze mało kogo interesuje.
Trochę „pohejtuję”…
Jestem lekko chory i leżę więc przeglądam w internecie to i owo, w tym szachy czy teatr. Akurat nie jestem specjalistą od teatru bardziej mnie interesuje literatura czy też pewna filozofia.
Zastanawiam się jednak nad upadkiem i degrengoladą tego teatru, to co dzieje się tam to jest po prostu dno. Oczywiście G.Kempinsky ma inne zdanie czy miał.
Tak więc przeglądam recenzje z dawnych sztuk, wywiad z S.Majewskim na teatralny.pl gdy został dyr.artystycznym w Jaraczu.
Jak również pańskie recenzje czy przemyślenia.
Od czego ten zjazd zaczął się?
Było bardzo wiele przyczyn.
Istotny element to właśnie „zespół”.
Gdy W.Nowicki starał się o dożywocie w tym Teatrze, to postanowił zorganizować tzw. zespół nieartystyczny, po to aby ta część poparła go i np pozwolił na powstanie zw.zawodowych „Solidarność”. Te związki nieartystyczne powstały m.in w tym celu.
Do 2017 roku nie było w tym Teatrze związków zawodowych „nieartystycznych”
a zostały one powołane w określonym celu, aby walczyć o dożywocie dla naczelnego.
Pamiętam jak jeden „gość” wtedy krzyczał, że pojedziemy do Wwy autobusami i będziemy walczyć o naszego dyrektora.
Tak to widzę, może mi się coś śniło.
Należałoby jeszcze popytać tego czy owego,
ja tak to widzę.
Zblatowane towarzystwo.
Tak więc czy w teatrach jest zespół, jak to jest wszędzie tego nie wiem i nie uogólniam.
Dziękuję Panu za lekturę i głośne myślenie, nie jestem w stanie odpowiedzieć na każdy Pana wpis, będę odpowiadał na te problemy w kolejnych tekstach publicystycznych, tak że znajdzie w nich Pan coś dla siebie chyba. Zdrowia życzę!
Nie nam takich wymagań aby Pan odpowiadał na każdy mój wpis.
Interesuje mnie ten Teatr i ta tematyka typu „zespół” choćby, bo byłem jakoś tam związany z tym Teatrem (mogę Panu prywatnie przesłać swoje dane, gdyby Pan np podał mi adres poczty, na mój adres poczty) choć nie jestem z branży teatralnej, ale w teatrach przecież pracuje mnóstwo „zawodów” od szewca, ślusarza, stolarza do tzw literatów czy aktorów, reżyserów.
Być może mam resentyment, ale raczej niesmak i to przecież nie tylko czasy Chorosińskiego, ale znacznie wcześniej pomimo pozorów coś w tym Teatrze gniło.
Niemniej to co ostatnio dzieje się tam to po prostu głęboki niesmak i nawet mój wstręt budzi.
A zaczęło się?
M.in od W.Nowickiego, który podzielił zespół, nie mógł liczyć na aktorów to postanowił powołać zz. „Solidarność”, reprezentacja pracowników nieartystycznych. Pojedziemy do Wwy autobusami i będziemy przed ministerstwem walczyć o naszego ukochanego WN, tak gadał w 2017 jeden „gość”…
No i co? No i nic. Rozpoczęła się wtedy w 2017 roku walka prasowa między dwoma związkami, artystycznym i nieartystycznym, czyli między zespołem, wzmocniono podziały. Są przecież ślady tej walki w internecie.
A i tak na stołek dyrektorski miała chrapkę pani M.Kowalska, wprawdzie z WZ jako naczelnym i artystycznym. WN dostał kopa.
WZ na pierwszym spotkaniu powiedział, że żadnych rozliczeń nie będzie, pisałem o tym, zresztą już zespół zabetonował się i zabezpieczył, po to powołano związki.
Później wiadomo, Klata…
Tak to widzę.
Być może WZ był bardziej zainteresowany np reżyserią oper, to już znacznie wcześniej i jako „artysta” nie specjalnie odnajduje się jako naczelny.
Jako ratunek pozostaje wg mnie M.Grzegorzek, wiadomo kto to i co reprezentuje, ale pamiętam, że w Teatrze część zespołu bała się, że przyjdzie Grzegorzek i zrobi swój porządek.
Ponoć do końca stycznia rozstrzygnie się…
Oczywiście moje intencje są raczej jasne,
nie jestem aktorem ani „artystycznym”, ale bardzo nie lubię tych pracowników „nieartystycznych” i uważam, że to iż powołali zw.zaw o nazwie „Solidarność”aby zrealizować czy zabezpieczyć klientelistyczne interesy to jest po prostu profanacja pojęcia i symbolu „Solidarność”
itp, itd
Teatr trochę mnie interesuje bo jestem „fanem” twórczości i postaci T.Bernharda.
Tutaj niestety K.Lupa bardzo tego Bernharda zawłaszczył i przerobił na swoje teatralne kopyto, podobnie jak jego sztuka o F.Nietzsche też jest dla znawców FN trochę dziwna.
W każdym bądź razie K.Lupa to jest Teatr częściowo zainspirowany literaturą, bo jeszcze R.Musil choćby.
Tak na marginesie tenże W.Zawodziński niepecjalnie lubi chyba literaturę jako teatralną inspirację, chociaż w tym Teatrze byli także inni reżyserzy, ale wiadomo, koledzy z „filmówki” itp, itd
Jeśli ” sluchajmy zespołów” ,to nie wystawiajmy ludzi do wiatru i nie oglaszajmy konkursu, który już konkursem nie jest. W przypadku Narodowego Starego Teatru e 2023 r. poszła w obieg medialna informacja, że nabór kandydatów się skończył. Toteż się skończył prawie zanim się zaczął. Dobrze chociaż, że było dwoje kandydatów,bo cóż to byłby za konkurs z jedną kandydatką? Poruta i oczywisty fals fiction. Co najdziwniejsze, tenże sam zespół aktorski, ogromnie pragnął w roku 2012 ,by głos jego był decydujący i jeszcze bardziej pragnął na stanowisku dyrektora p. Szydłowskiego, ktorego teraz jednak przestał pragnąć.
Cóż, podobno tylko krowa zadania nie zmienia.
Pozdrawiam i dziękuję za artykuł.