Tu latający słoik, który mówi

Długi tekst o dwóch spektaklach Mateusza Pakuły. O Złotych płytach z wrocławskiego Capitolu i o Latającym Potworze Spaghetti z krakowsko-nowohuckiej Łaźni Nowej.

Zgrywus w uniwersyteckiej auli

Papcio Chmiel mawiał o swoich komiksach z Tytusem, Romkiem i Atomkiem, że każdy z nich „bawiąc-uczy”. Tę formułę można odnieść do dwóch najnowszych produkcji Mateusza Pakuły. W Złotych płytach i w Latającym Potworze Spaghetti Pakuła wraca do swojego poprzedniego autorskiego wcielenia z czasów Plemników w kosmosie, Kowboja Parówki, Mojego niepokoju, który ma przy sobie broń i innych utworów udających dramaturgię pryszczatych nastolatków.

Była w nich gagowa jazda po bandzie, celowo naiwna narracja, żonglowanie kliszami i cytatami popkulturowymi. Podszywanie się pod wytartą i zużytą konwencję, wspomnienia z telewizyjnego dzieciństwa. Pakuła przywoływał dziecko w sobie i w kostiumie młodszego brata-autora pisał rzeczy, które dorosłemu twórcy jakby nie uchodziły. „Im głupiej, tym śmieszniej – wołał tamten Pakuła – Im głupiej, tym bardziej teatralnie. Tylko w świadomym przegięciu widać linię prostą sztuki.”

Ta optyka zniknęła z pierwszego planu w momencie, kiedy Pakuła zabrał się za reżyserię własnych dzieł (Lem vs Dick, Chaos pierwszego poziomu, Pluton p-branie) wprowadzając do swego scenicznego języka klimat naukowej misji, próbę stworzenia z teatru trybuny racjonalizmu i miejsca promowania wiedzy naukowej zamiast mitów, intuicji oraz teorii spiskowych, którymi ludzie żyją na co dzień.

Teatr Pakuły w lekkiej formie wkładał nam do głowy kluczowe prawdy na temat ewolucji i kosmosu, twórczości jako rezultatu badań i rozmyślań nad jakimś problemem a nie jako skutku halucynacji i schizofrenii. Postaci z jego sztuk wygłaszały naukowe odczyty, kolejne sceny ilustrowały pracę ludzkiego umysłu lub eksperyment z dziedziny fizyki a nawet prawo natury. Cóż jedni mają w domu „zestaw młodego chemika”, inni zmieniają teatr w „gadane laboratorium fizyki praktycznej”. Pakuła miał kartę członkowską tej drugiej grupy.

Przedstawienie Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję było – już to widać – kluczową cezurą jego aktywności teatralnej. Poważnym i osobistym spektaklem o chorobie na śmierć i absurdzie agonii. Pakuła mówił ze sceny rzeczy tak szczere i intymne, że aż ocierające się o psychiczną pornografię, zapisywał dzień po dniu, godzina po godzinie proces umierania własnego ojca, rozważał na serio kwestię eutanazji na życzenie, posługując się rodzinnym przykładem pełnym niezawinionego i niepotrzebnego cierpienia.

Reżyser pokazywał cierpienie współtowarzyszące i bezradność bliskich. Nie odsiewał złych myśli od tych dobrych. Kompromitował siebie i towarzyszące mu w żałobie osoby, by za chwilę ocalić ich człowieczeństwo i empatię. A żebyśmy się nie zapłakali na śmierć na widowni, przetykał tę swoją brutalną sekcję nędznego i bezbronnego ludzkiego ciała elementami humoru, drwinami z wytypowanych do obśmiania członków rodziny.

Nie śmiał się z nich, żeby upokorzyć i zemścić się za nieczułość, tylko złośliwie obsadzał w rolach villianów, czyli tych „strasznych złych” z filmów marvelowskich. Realne moce postaci połączone z familijnym kontekstem dawały w efekcie poczet bohaterów komicznych, którzy w każdej dramatycznej historii tworzą konieczny balans dla powagi i smutku. Tak, babcia Natala była złem wcielonym, egoistyczna i samolubna, ale w scenicznym głosowo-mimicznym wykonaniu Szymona Mysłakowskiego kwiczeliśmy ze śmiechu na jej widok.

fot. Klaudyna Schubert

Studium umierania ojca i patrzenia na śmierć opowiadało dwóch ubranych w eleganckie garnitury dżentalmenów – nadwislańskich Bondów od specjalnych misji Andrzej Plata i Jan Jurkowski. W garniturze grał Szymon Mysłakowski, w garniturze pojawiał się na scenie Wojciech Niemczyk delegowany do roli ojca. Przy klawiszach siedział równie odświętnie ubrany brat Pakuły, nawet sam Pakuła wychodził do oklasków w garniturze i pod krawatem a potem zaczął się tak nosić na co dzień. Choć zwykle w garnitury wbijamy się na pogrzeby i stypy.

Przeżycie pogrzebu było misją Pakułowego Bonda, ilustracją sceniczną songu McCartneya Live and Let Die. Gest przebrania czwórki aktorów, akompaniatora i samego siebie w elegancki uniform oznaczył nie tylko przemianę autora i reżysera, nagłą dorosłość lecz również odświętność, oficjalność spotkania teatralnego. Już się nie zgrywamy, zapraszamy was na egzamin z życia i empatii, wykład o zbędności cierpienia.

Odtrutka

I w tym momencie opowieści o Pakule pojawiają się Złote płyty i Potwór… Wiemy od jakiegoś czasu, że reżyser-dramatopisarz przygotowuje się już do inscenizacji kolejnej swojej książki – Skóry po dziadku, gdzie też będzie poważnie, niewygodnie, mrocznie, fundamentalnie, ale oczywiście „fundamentalnie” w Pakułowym stylu. Więc dla równowagi psychicznej, jak sam przyznaje w wywiadach, potrzebuje lżejszych w tonacji spektakli. Pakuła i jego widzowie śmieją się teraz jakby na zapas. On znów jest zgrywusem, Kowbojem Parówką pop-teatru. Na scenie sypie dowcipami jak z rękawa. Bada absurd i pastisz. Ale przede wszystkim szuka formuły na teatralny przebój frekwencyjny. Na jego potrzeby powstał specjalny wzór matematyczny:

P + FMA + PB x D : MT = PF

gdzie Przebój Frekwencyjny daje Piosenka (P) plus Fajne Miejsce Akcji (FMA) plus Prawdziwy Bohater (PB) mnożone przez Dowcipy (D) i dzielone przez Mocny Temat (MT).  

W Złotych płytach przenosiliśmy się do siedziby NASA w okolice roku 1976, by razem z astrofizykiem Carlem Saganem, jego aktualną żoną i przyszłą kochanką oraz grupą specjalistów wielu dziedzin zastanawiać się, co umieścić na niezniszczalnych płytkach, które znajdą się w sondzie Voyager jako wiadomość dla istot z innych planet. W jakim systemie to zapisać, co powiedzieć Obcym o nas a co lepiej przemilczeć, jakie dzieła sztuki i piosenki wysłać w pustkę Drogi Mlecznej?

„Kosmos nie jest dla nas” – mawiał Stanisław Lem i Pakuła oddaje tę prawdę przyglądając się ludzkości przez pryzmat wybranej mikrospołeczności, najlepszej, najrozumniejszej jej części, czyli naukowców z MIT. Może i ładnie śpiewają, ale tak naprawdę horyzont ich działań zakreśla myślenie o seksie i konsumpcji wszelakiej. Człowiek nie dorasta do zadania, jakie sobie wyznaczył. Nie można zdobywać Wszechświata nie poradziwszy sobie z jedną małą Ziemią, z sąsiadem, z kobietą, której się już nie kocha.

Spektakl Pakuły otwiera emitowany na ekranie wizualno-tekstowy wykład na temat gwiezdnych proporcji: oglądamy skalę kosmicznych obiektów – od planet do gwiazd, od układów słonecznych do konstelacji i mgławic. I od razu nam od tego niedobrze, tak malutcy, tak znikomi jesteśmy. Człowiek z pomocą techniki i nauki nie podbije wielkiego Kosmosu, jedyną możliwą przestrzenią dla jego wielkości, jedyną dostępną mu wielkością jest sztuka.

Żeby wypowiedzieć to zdanie, rozpisać je na mesydż kilkorga bohaterów Pakuła pakuje się w scenki obyczajowe, stylizuje epokę, czyli wprowadza nas w końcówkę hippisowskich lat. Śmiejemy się i wspominamy czasy ludzkości beztroskiej, mini-erę, w której żeby być na haju, nie trzeba było nawet palić trawki. Trzy improwizowane wykłady Emose Uhunmwangho objaśniające wzory matematyczne jak hieroglificzny zapis rozkładu miejsc w pociągu Intercity oraz symbolikę obrazu Początek świata, przedstawiającego damskie krocze zaludnione przez bohaterów Hobbita i Władcy Pierścieni stają się prywatnym manifestem teamu Pakuły.

Teatr objaśnia to, co znane i ważne w sposób niepoważnie brawurowy. Wywraca podszewkę rzeczywistości na drugą stronę, żeby pokazać, że nawet nauka podszyta jest absurdem i często staje się swoim zaprzeczeniem czyli hucpą i iluzją. Pakuła też ma swoje „upside down”. Jego spektakle Chaos pierwszego poziomu i Lem vs Dick powstały, żeby wykazać, że sztuka może poszerzać rozumienie i potrzebę nauki, tu stoi na przekonaniu, że rewersem nauki jest sztuka, być może jedyna dziedzina realności, w której stąpamy po w miarę twardym gruncie. Bo jedyną stałą wartością sztuki jest brak jakichkolwiek stałych wartości.

Windą do Piekła

Latający Potwór Spaghetti. Środa, 8 stycznia 2025. Oglądam spektakl drugi raz. 300 osób na sali. Pełen przekrój wiekowy, bardzo dużo młodych ludzi jak na teatrze improwizowanym, jak na kabarecie. Ryki śmiechu od pierwszej sceny. Nuta bezsłownego, pokoleniowego porozumienia w powietrzu. Bo starsi widzowie też się śmieją w tych samych momentach. Oklaski po wykonywanych na żywo piosenkach. Żywe reakcje na wszystkie antykościelne i antyreligijne aluzje. Porozumiewawcze prychnięcia ustne przy pastiszach i rozpoznawalnych kliszach językowych. Na koniec standing ovation, spontaniczne i niewytrenowane, nie mające nic wspólnego z prowincjonalnym wyrachowaniem finalnej owacji bo wypada, bo łatwiej iść do szatni, jak się na koniec wstało wraz z całym rzędem. Trzy, albo i cztery wywołania aktorów do kolejnych braw.

Takim euforycznym przyjęciem nagradza się gwiazdy młodego kabaretu, stand-uperów, internetowych i podcastowych celebrytów. Stałem wraz z tą dziwną i fajną zarazem publicznością w huku braw i przekonaniu, że Mateusz Pakuła stał się gwiazdą polskiego teatru. I stał się nią inaczej niż kiedyś Jarzyna, niż dzisiaj Minkowska, niż jeszcze niedawno duet Strzępka-Demirski.

Latający Potwór Spaghetti z premedytacją korzysta z kilku przewag: z krakowskiego fenomenu Łaźni Nowej i jej cyklu spektakli ludyczno-politycznych oraz z youtubowej popularności Grupy Filmowej Darwin i jej universum, której współtwórcą jest stały już aktor Pakuły Jan Jurkowski. Dramat Pakuły wygląda wręcz jak nowa odsłona cyklu Wielkie Konflikty lub sagi o przygodach Sławka i Rafała czyli Boga i Szatana. Dochodzi do tego jeszcze moda na quasi musicale (po fenomenie 1989) oraz zasięg samodzielnej marki „Mateusz Pakuła”. Reżyser zagospodarowuje te obszary zainteresowania i wykorzystuje do stworzenia siły rażenia spektaklu.

Latający Potwór Spaghetti nie jest ewangelią ani hagiografią twórcy prześmiewczej religii – fizyka Bobbiego Hendersona. To sen, fantasmagoria, absurdalne założenie logiczne, w którym ateista-kpiarz trafia do komicznego piekła. W świetle teologii kościoła Latającego Potwora Spaghetti a nawet na tak zwany zdrowy rozum piekła nie powinno być a jednak Bobby tam trafia i musi bronić swoich racji. To znaczy przedstawia swoje prawdy wiary przesterowanym figurom z chrześcijańskiego panteonu: Szatanowi, Jezusowi Chrystusowi i Duchowi Świętemu. W hiperbolizowanym świecie Pakuły – Duch Święty jest osobą czarnoskórą, Jezus – brodatą kobietą a diabeł gejowskim komikiem.

Justyna Elminowska znów buduje Pakule efektowną scenografię: sceniczne piekło to poczekalnia w sekretariacie. Ciasne, podłużne lobby budynku osadzonego na podświetlonych palach. Pośrodku drzwi do windy – drogi komunikacji z Ziemią i Niebem. Dwa rzędy krzeseł, lustra, aparaty do snacków i napojów po lewej, biurko recepcjonistki i kserokopiarka przystawiona do kolejnego lustra po prawej. Na ścianie korkowa tablica zacytowana z korytarzy krakowskiej ASP. Napis: „Z nich jesteśmy dumni” i puste miejsce bez fotografii. Na krześle siedzi muzyk w okularach, może czeka ze swoją sprawą, aż Szatan znajdzie czas.

Bobby Henderson (Jan Jurkowski) przyjeżdża windą i dziwi się, że trafił w takie miejsce. Szatan (Szymon Mysłakowski) udaje głos recepcjonistki, błaznuje, popisuje się wiedzą i reaserchem internetowym na temat Hendersona i jego quasi religii. Uwodzi i prowokuje niespodziewanego gościa a może już klienta. Henderson musi w scenicznym piekle prostować zakłamania i niedomówienia na swój temat. Jurkowski cały czas gra naukowca wkurzonego na sen, który mu się przyśnił, on do końca nie wierzy, że to, co mu się zdarza, w ogóle się zdarza, ale brnie w nielogiczności i absurdy, bo nie ma innego wyjścia. Jeśli zamilknie, nie skontruje rozmówców, sen go pochłonie i zeżre. Ateista walczący nigdy nie ma lekko.

W sukurs Szatanowi przychodzą rychło Jezus Chrystus i Duch Święty. Zuzanna Skolias i Emose Uhunmwangho są jak metafizyczni Flip i Flap, śpiewają hity z Zakonnicy w przebraniu 2, wygłaszają dowcipne niebiańskie stand-upy na temat konstrukcji zaświatów i roli religii w konwencji programu Zrób to sam Adama Słodowego. Żeby stworzyć świat i objaśnić świat wystarczy stolik, parę przedmiotów i gadająca głowa. Wezwany do debaty Henderson ma w zanadrzu jeden kluczowy monolog o fałszywych i nielogicznych założeniach każdej religii, o konsekwencjach wiary w urojoną konstrukcję. Wygłasza gorącą filipikę na temat tego, co organizacje wyznaniowe robią z ludzkością i tak zwanym pojedynczym człowiekiem.

Jurkowski mówi to wszystko do widzów a nie do postaci na scenie, jego tyrada ma charakter parabazy: bo nie tylko on jako Henderson logicznie porządkuje nasze fantazmaty, tylko gada przez niego sam autor czyli Pakuła. To jest manifest trochę w stylu Miłujcie się Grupy Filmowej Darwin, który Jurkowski umieścił na YouTubie w czasach największej prawicowej nagonki na środowiska LGBT+. Stand-up odniósł sukces odsłonowy bo uderzał w tony równościowego, świeckiego kazania na temat jak żyć i być wolnym.  

Spektakl Pakuły kończy się efektownie zaśpiewanym przez Skolias i Emose rythm ’n’ bluesowym hymnem, który ilustruje pojedynek taneczny uciekającego z urojonego piekła Hendersona i ścigającego go rozczarowanego Szatana. Zanim zgasną światła Bobby zdąży jeszcze zapytać: Wygrałem?

Tak naprawdę jest to pytanie Mateusza Pakuły do widzów: przekonałem was? Rzucicie w cholerę te religijne zabobony i zaczniecie myśleć logicznie? Przestaniecie tracić czas na aktywność absurdalną, działającą jak zasłona dymna, bo zakrywającą to, co w życiu najważniejsze – czyli miłość, sztukę, współbycie z innymi ludźmi?

Pakuła najpierw nas rozśmiesza, potem indoktrynuje, wreszcie wzywa do przejęcia odpowiedzialności za swoje życie. Religie zwykle z tej odpowiedzialności zwalniają bo oferują nagrodę lub repetę życia w postaci zaświatów lub reinkarnacji. W uniwersum Pakuły takiej drugiej szansy nie będzie. Żyje się raz. Na peryferiach kosmosu, w jelitach Historii, w pysku Natury.

Malkontenci będą narzekać, że muzyczno-komiczne rekolekcje Pakuły (Złote Płyty i Latający Potwór Spaghetti) to trochę za proste i zbyt oczywiste konstrukcje dramaturgiczne i intelektualne. Że popularny znaczy dla niego tyle co prosty. Przyznaję bez bicia, w niektórych momentach obu spektakli byłem malkontentem, marudziłem, że za szybko, za łatwo, po wierzchu, ale zaraz budził mnie z tego stanu znużenia przewidywalnością i szkicowością przedstawienia stopień jego oddziaływania na mnie jako osoby na widowni: mnie się to zwyczajnie podobało! Jak kiedyś mówiła młodzież: to żarło!

Zgrywy Pakuły generują entuzjazm publiczności, wręcz wyrywają go z nas. Są brawurowym mechanizmem do szlifowania ironii i sarkazmu na gładko, pokazują triumf krytycznej postawy wobec wszelkich iluzji. Cieszą oko i ucho wyjątkową chwilą, którą można zaprojektować tylko w teatrze. Widz rozumie, że ten surrealny i czasem jawnie prostaki galop skojarzeń i argumentów jest stworzony wyłącznie dla niego. Jest ofertą surfu po kontestacji a nie zaproszeniem do merytorycznej debaty.

Ile razy oglądam zmagania Mateusza Pakuły z urojeniami społecznymi przypomina mi się hymn mojej szkoły, który przez osiem lat tydzień w tydzień śpiewałem gromko na apelach: … I to jest ważne co można sprawdzić, myślą i wiedzą, dotykiem dłoni…

Jakoś mi to tak w głowie i ciele zostało. Jak teraz głosy Skolias i Emose z krakowskiego spektaklu. Angielskie słowa tekstu uciekły, ale te uzupełniające się wokale, czarny i biały, głęboki i wysoki, brzmią jak dwa ateistyczne świdry wiercące czaszkę lęku, że nic nie ma.

No dobra. Nic nie ma, ale jesteś ty.    

Teatr Łaźnia Nowa Latający Potwór Spaghetti tekst i reżyseria: Mateusz Pakuła scenografia: Justyna Eliminowska

1 komenatrz

  • Naprawdę dobrze napisane. Wielu autorom wydaje się, że mają odpowiednią wiedzę na opisywany temat, ale tak nie jest. Stąd też moje pozytywne zaskoczenie. Świetny artykuł. Koniecznie będę polecał to miejsce i często tu zaglądał, by poczytać nowe rzeczy.

Łukasz Drewniak

Łukasz Drewniak jest krytykiem teatralnym, redaktorem, moderatorem, selekcjonerem
i konsultantem. Ekspert od współczesnego teatru litewskiego. Wykładowca Akademii Teatralnej w Warszawie. Założyciel i pierwszy redaktor naczelny Gazety Teatralnej „Didaskalia”. Redaktor książek„ Dziennik podróży z Kantorem” Wacława i Lesława Janickich oraz biografii Izabelli Cywińskiej „Dziewczyna z Kamienia”. Dyrektor artystyczny Krakowskich Reminiscencji Teatralnych w latach 2002–2005. Pomysłodawca tyskiego
TopOFFFestival. Wieloletni recenzent teatralny „Tygodnika Powszechnego" (1995–2005), „Przekroju” (1999–2012), „Dziennika. Gazety prawnej” (2005–2010). Do roku 2015 współpracował z TVP Kultura jako redaktor i prezenter.

Selekcjoner konkursu o Złotego Yoricka w ramach Gdańskiego Festiwalu Szekspirowskiego.

W latach 2014 – 2024 współtworzył program impresaryjny lubelskiego Teatru Starego i prowadził na tej scenie cykl debat „Bitwa o kulturę”.

Na portalu teatralny.pl był autorem cyklu „Kołonotatnik” (380 cotygodniowych odsłon), na który składały się teksty publicystyczne, eseje teatralne, recenzje i facecje. Kołonotatnik. Codziennik o teatrze Łukasza Drewniaka to logiczna kontynuacja i rozszerzenie tamtej blogo-rubryki.